niedziela, 5 stycznia 2020

Zwątpienie

Surfowałaś na wierzbowym liściu po zamarzniętej toni fosy miejskiej o skarpach już rozebranych z letniej rozpusty. Miły widok, gdy patrzę ja zgrabnie omijasz mimowolny głód wielkich, żywych cygar pływających tuż pod powierzchnią i czekających, aż lustro wody skusi owady, by się w nim przejrzały. Na takim liściu fosa musi się zdawać oceanem, a wiatr huraganem, a ty stałaś na tym liściu wygiętym niczym turecki but i wpatrzona w skrzące się od reklam okna domu towarowego płynęłaś środkiem. Bez żagla i silnika, jakby to była deskorolka z napędem wziętym z pochyłości gruntu, lecz przecież woda nie potrafi podobnej sztuczki. Pochyłość jest jej obca i tak nienaturalna jakby nie z tego świata.

Może mnie usłyszałaś i na przekór moim wywodom podniosłaś fosę przy samym brzegu i ukształtowałaś ów fragment w wiatę, pod którą można się było schronić przed wiatrem. Gdyby był. Ale go nie było, bo oniemiał podobnie do mnie. Nie wpadłbym na pomysł podniesienia fosy i lepienia z niej czegokolwiek, a ty zrobiłaś to niemal od niechcenia i zdaje się, że właśnie kształtowałaś w tej wiacie ławeczkę. Taką dla dwojga.

Wiatr zakręcił się ze trzy razy niczym bąk zerwany z uwięzi dłoni i potarmosił liche trawy wyczesując spomiędzy nich suche liście. A później gapił się bezwstydnie jak siadasz na ławeczce robiąc miejsce dla kogoś jeszcze. 

Masz ładne kolana, wiesz? Ledwie to pomyślałem, jak kiwnęłaś głową. Ty mnie słyszysz? Znowu kiwnęłaś. Stałem z otwartymi ustami i gapiłem się jak ten okiełznany wiatr. Niezwykłe. Słyszysz myśli siedząc w muszli zbudowanej z wody i zdajesz się czekać na towarzystwo. Tym razem kiwnęłaś trzy razy, więc zgadłem. Strasznie dumny byłem z rozwiązania zagadki i sam siebie spytałem, na kogo może czekać ktoś, kto odpoczywa po spływie na wierzbowym liściu? Podniosłaś głowę i wpatrywałaś się we mnie z jakimś napięciem, a potem bez słowa przesunęłaś się w kierunku skraju ławeczki. Nie dowierzałem. Na mnie czekałaś? Twoja twarz się rozjaśniła i kiwałaś głową z takim animuszem, że włosy ci się rozpierzchły i kilka kosmyków zanurzyło się w ścianie wiaty. Kiedy już przestałaś poruszać głową pojedyncze krople kapały z włosów na twoje kolana, a stamtąd płynęły w dół, żeby zniknąć w wodzie.

Nic nie rozumiałem, ale pragnienie, aby usiąść obok ciebie przepełniało mnie, więc przedarłem się przez żywopłot, a potem śliską od liści i stromą skarpą schodziłem do ciebie. Uśmiechałaś się życzliwie i bez pośpiechu czekałaś, aż dotrę. Zapatrzony w twoją twarz nawet nie zauważyłem, że zrobiłem już kilka kroków po wodzie. Szedłem wierzchem i nawet butów nie zamoczyłem! Pierwsze zdziwienie odarło mnie z bezgranicznej wiary. Natychmiast woda się rozwarła i poszedłem na dno. Nie było tam ciebie...

1 komentarz: