niedziela, 12 stycznia 2020

Lalka

- Zostaw – krzyknąłem ostro i całkiem niegrzecznie, gdy zbliżył się do leżącej w kącie strychu laleczki i wyciągnął po nią rękę. 

Nikomu nie pozwalam jej dotknąć, ruszyć, kopnąć, czy nawet kichnąć w jej stronę. Ma tam być, w niezakłóconym spokoju leżeć. Mieszkać w tym kącie do końca świata. Ruszyć jej nie dałem dzieciom siostry, fachowcom, co dach naprawiali, kominiarzowi – nikomu. Może mam uraz, może jestem dziwakiem, ale leży tam już trzydzieści lat chyba. Sam tylko raz na kilka lat delikatnie kurz z niej zdmuchnę, żeby zobaczyć, czy w guziczkowych oczach wciąż życie mieszka, a uśmiech nie wypłowiał zupełnie. Ten uśmiech, nie taki jak Mona Lisy. On tuszem jakimś namalowany dziecięcą chyba ręką, niewprawną i drżącą, bo asymetryczny jest i dziś powiedziałbym – brzydki. Ale wiem, że to jest piękny uśmiech i tak nie powiem. Dotknąć nie pozwolę nawet najlepszemu kumplowi – niech bierze co chce, flaszkę z lodówki razem z lodówką, obrazy ze ścian niech zabierze, portfel z płaszczem na wieszaku wiszącym, ale tej jednej lalki nie dam nawet dotknąć. Ma tam być. To jej miejsce i większej świętości w tym domu nie ma.

Patrzył na mnie zdziwiony, zupełnie nie pojmując skąd we mnie takie emocje z powodu szmacianej zabawki. Patrzył, ale nie schylił się i uszanował tę moją ekstrawagancję.
- O co chodzi? Czemu jest taka ważna?

Zabrałem go ze strychu. Siedliśmy przed domem przy kawie.
- Chcesz, to ci powiem. Tylko nie powtarzaj nikomu, bo pomyślą, że stuknięty jestem, a mi nie chce się tłumaczyć. Tobie powiedzieć mogę. Wiesz, że miałem dziadków w tej wiosce, co obok nas – tu za rzeką? Dawno to było i ja, jeszcze kajtkiem byłem. Jak to dzieciarnia, bawiliśmy się u nich i wszystko było nam wolno, bo dziadki już takie są, że wnukom pozwolą na bardzo wiele. I u nich na strychu leżała ta lalka. W kącie leżała i nikt się nią nie interesował. Chłopaków lalki nie bawiły, a dziewczyn na strych nie zabieraliśmy. Tam rupieci co niemiara leżała i wszelkie wyspy skarbów, więzienia i pirackie statki się odbywały. Stare połamane meble, skrzynie ciężkie jak grób, lampy, obrazki, kawałki maszyn rolniczych – no rupieciarnia, jak to na strychach. Za to plac zabaw przecudny dla dzieciarni, więc często tam bywaliśmy, szczególnie, gdy pogoda nie dopisała. No i w końcu zmarło się dziadkom, a rodzice już własny domek mieli, też nie najmłodszy, ale własny. Tamten stał pusty, bo pomysłu na niego nie było. Stary, garbaty i mchem porośnięty, a kiedy ludzi w nim brakło, to jeszcze się pochylił od nieużywania. Staruszek wyniósł, co wartość miało, spalił śmieci za domem i tak stał sobie i tylko myszy go nawiedzały. Któregoś razu, wlazłem na ten strych, a tam pusto. Dobrze ojczulek posprzątał i wyspa piratów teraz pustynią być mogła. I tylko ta laleczka w kącie leżała. Zabrałem na pamiątkę i do naszego domu zaniosłem. Tak jak u dziadków leżała na strychu, tak i tam ja wyniosłem na strych i w kąt położyłem. Możesz się ze mnie śmiać, ale dom dziadków tej samej nocy stęknął, klęknął i upadł. Może ze starości, może wiatr go przewrócił, ale tak było, że upadł tej samej nocy, kiedy ja lalkę z niego zabrałem. Wiesz? Nie zwróciłem wtedy uwagi, bo kto by zwracał, kiedy takie wydarzenie w życiu młokosa – afera, zamieszanie i zbiegowisko. Bo w końcu nie co dzień dom klęka i w kupę śmieci się obraca. Ojciec jakoś to opanował, gruz wywiózł na polne drogi, drewno odłożył na bok i do palenia było jak znalazł, a że pusty był, to nikt za bardzo nie żałował. Ziemie się sprzedało, i kto inny tam teraz mieszka – może widziałeś – miastowi, co to zielonym peugeotem jeżdżą i chyba tylko na weekend tu się pojawiają, żeby od miejskiego kurzu i hałasu odpocząć. I ta nowa taka kostka parterowa z blachą na dachu. Nawet w tym samym miejscu stoi, co dziadków domek. A dziadki na naszym cmentarzu i kamień już płowieje i ryte napisy straciły ostrość konturów. Stare czasy. Ale do rzeczy. Matka chorować zaczęła i ojciec chciał bliżej lekarzy, my z domu już wyfrunęliśmy, jemu chałupa za dużą była, więc ją chciał sprzedać, a przecież też ona nowa nie była. Kupili mieszkanie gdzieś tam w opłotkach miasta i to posprzątali. Ja już tutaj się wprowadziłem i z kobitą na swoim urzędowaliśmy, a pisklak w drodze, to i pomóc za bardzo nie szło staruszkowi. I kiedy już odżałował, odchorował te przeprowadzki, meble po starych znajomych utkał, a chata skrzypiała pustką i chłodem zionęło poszedłem zobaczyć. Ostatnie spojrzenie, nim pójdzie chałupa do ludzi. Łaziłem po pustym domu, a spod nóg tylko kurz się podnosił, muchy zamalowały okna z pająkami do spółki, mrówki, myszy, jakieś gniazdo rudzika – ruina i tyle. A przecież dom. Stary, niewygodny, ale dom. W środku nic nie zostało, bo co się wziąć dało, to poszło po sąsiadach – na małym tyle dobra nie było potrzebne, więc ojciec za psi pieniądz puścił a część porozdawał, żeby go pamiętali tutejsi. Sam poszedłem i sam po tym pustym domu chodziłem i tak mi jakoś – no wiesz… przykro trochę, bo chociaż rozumiem, że starość ma swoje prawa i konieczności rozmaite życie przynosi, to przecież dziecka świat się w tym domu mieścił i żal mi było chałupy. Na strych mnie wywiało, gdy wspominać zacząłem, a tam ta lalka leżała. Zapomniana, zakurzona i brudna, że ledwie ja poznać zdołałem. Nikomu nie mówiłem, ale siadłem na tym strychu i płakałem, z nosa mi ciekło i wspominałem... dom dziadków i dzieciństwo, i te lata beztroskie. Wziąłem tę lalkę w rękę, dmuchnąłem jej w twarz, żeby trochę kurzu zeszło i zabrałem. Zabrałem na pamiątkę, żeby mi coś takiego drobnego oba domy przypominało. Żebym pamięć dziecka w domu dziadków i rodziców w sobie doniósł do końca życia i wnukom opowiedział. Zabrałem i do domu wróciłem. Wyniosłem ja tu, na ten strych i w kąt odłożyłem. Bo wiesz – tu tylko kominiarz zajrzy raz na ruski rok, a pusto jest i dzieciaki tu nie włażą. Położyłem pod ścianą, żeby tu sobie mieszkała. Pewnie zapomniałbym o niej, ale tej nocy… Wichury szły przez okolicę. Wściekłe wiatry. I we wsi jeden się dom przewrócił. Dokładnie jeden i to staruszków chałupa była. Żadnemu wiatr nawet dachu nie zerwał, a temu jednemu, jakby wszystkie nieszczęścia świata los przypisał, ściany padły i stropy, komin na ziemię rzuciło i nie było co ratować nawet. Rano, gdy sąsiedzi mi powiedzieli poszedłem zobaczyć. Zamiast domu kamieni kupa. Ruina kompletna. Nie było co zbierać, tylko Fadroma i gruz usunąć. Staruszek się podłamał kompletnie. Rok ze staruszką pożyli raptem. Więcej po szpitalach, jak w tym mieszkaniu. On, to już chyba czekał, by zemrzeć w spokoju, tylko matki pilnował, żeby się sama na świecie nie została. Jak matka padła, tak on tydzień później. Dom, to sam wiesz, bo obok przejeżdżasz co dnia – sklep tam postawili, gdzie piwko pijemy, mieszkanie sprzedałem, tu remont machnąłem większy i ruszać się stąd nie zamierzam. Ale ta lalka… śmiej się ze mnie do woli – nie dam jej ruszyć nikomu. Dwa razy w życiu ją z chałupy wyniosłem i dwa razy dom rozpadł się w pierwszą noc. Dwa domy z mojej przeszłości zniknęły, gdy tylko wyniosłem z nich tę laleczkę. Dzieciom niczego nie bronię. Niech broją do woli, ale kiedy kto tylko do lalki się zbliża, to mi się włos jeży na tyłku i utłukę na pochodzenie nie patrząc. Nie patrz tak na mnie. Bo prawdę mówię. A kiedy mnie zbraknie, to dzieciom przekaż, żeby się nie ważyły choćby tknąć tę laleczkę.

2 komentarze:

  1. Ciekawe opowiadanie. Takie z pogranicza... między rzeczywistością a duchowością.
    kasta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przychodzą mi na myśl oczywiście talizmany różnego rodzaju i wiara w ich działanie.
      kasta

      Usuń