czwartek, 7 maja 2020

Kłamczuch.


Patrzyłem na tę drobną dłoń i miałem już powiedzieć prawdę… Na tak malutkiej dłoni nie mogło zmieścić się wielkie życie z nieprawdopodobnymi przygodami, dłuższe niż żywoty pierwszych, biblijnych ludzi, którzy znienacka zasiedlili przeklętą przez Boga Ziemię. Skąd miały się tam znaleźć czyny warte zapisania? Gdzie zmieścić epopeję, czy choćby wzmiankę encyklopedyczną? Ot, małe, prozaiczne życie, kromka chleba z masłem i tornister zbyt ciężki dla synka o niebieskich oczach, trzydniowa wycieczka do Paryża, bądź Rzymu, zamiast Odysei, bo nie ma tak małej czcionki, żeby zmieścić epickie czyny na rączce tak mizernej.

Nic nie wskazywało i nie mogło wskazywać na los intrygujący, pełen emocji zaczerpniętych z ksiąg – z tych, w których bohater nie sypia nawet, a jeśli je, to tylko dlatego, żeby ukryć prawdziwe powody obecności przy stole. Miałem już powiedzieć jej, że czeka ją los szala z włóczki, który będzie tkała jak kilim siedząc przed telewizorem i pogryzając pistacje, albo fistaszki, gdy zobaczyłem jej oczy. Było w nich tyle nadziei i prośba niewysłowiona, żeby się w końcu spełniło to, czego w dłoni nigdy nie było. Oczy zaszły wilgotną mgłą i żebrały o niemożliwe, a ja miałem być posłańcem Bogów. Losem, który pchnie ją w drogę ku przyszłości.

Dłoń był ciepła, ufna i miękka. Drżała z niecierpliwości w oczekiwaniu na werdykt. Uległem tym oczom. Nie mogłem im tego zrobić, Szlafrok frotte i podkulone kolana na starym, jęczącym sprężynami fotelu, gdy obok książka z zaznaczonym kocim ogonem fragmentem cudzych przygód. Nie! Szatan we mnie wstąpił i powiódł w nieznane.

- Musisz wyjechać. Im szybciej, tym lepiej. Tu nie czeka na ciebie nic dobrego. Spakuj walizkę jeszcze dziś i jedź w tropiki. Ukryj się gdzieś na nieskończonej plaży, gdzie ocean szepcze niedokończone historie, a słońce przelicza ziarnka piasku, choć fale starają się zakłócić rachunek. Zmień imię i kolor włosów. Czekaj. Niedługo przyjdzie do ciebie jutro i zaproponuje ucieczkę. Może nawet do tutaj. Wtedy już będziesz umiała uciekać, więc i we dwoje poradzicie sobie. Nie pytaj mnie o szczegóły, bo giną w twojej drobnej dłoni, a czas ucieka. Szkoda go, na studiowanie drobiazgów, które i tak zobaczysz. Jedź! Znajdź! A kiedy los zagna cię tu ponownie, zajrzyj do mnie. Opowiemy sobie nawzajem. Ty mi przeszłość, jaką się stanie twoje jutro, a ja ciąg dalszy podróży.

Kiedy mówiłem natchnionym szeptem na jej twarzy kwitły kolory, a oczy rozglądały się czujnie wokół szukając czegoś ponad moją głową. Ona już była w podróży. Uciekała siedząc po turecku przede mną i mnie nie widziała już wcale. A potem oczy jej zaszły mgłą, która wypiła z nich kolor i rosły coraz większe i większe. Dłonią zasłoniła usta, a drugą schwytała mnie za nadgarstek.

- Ukryj mnie! – poprosiła z napięciem. Zażądała – Tam idzie ktoś, kto udaremni mój wyjazd. Nudny i namolny. Przewidywalny i bardzo wytrwały. Teraz. Muszę uciec już teraz. Zajmij go czymś proszę…

Skulona, przebiegła chyłkiem w podcienie i zniknęła zanim do mnie podszedł mężczyzna. Zalążek brzuszka wyprzedzał go nadając postaci rubaszny wygląd, a rzednące nieubłaganie włosy opuszczały go mimo młodego wciąż wieku. Twarz miał wyzbytą z emocji. Całą swoją osobą podkreślał, że wróżb nie potrzeba mu żadnych, bo zaplanował nie tylko swoje życie, ale też żywot całego drzewa genealogicznego, które dopiero miało wypuścić listki.

- Nie widział pan tu mojej narzeczonej? Miała kaprys zabawić się we wróżenie z fusów. Czas już na nas, bo się spóźnimy – zerknął przy tym na imitację zegarka, za który można byłoby wyżywić małe państwo afrykańskie przez miesiąc – wystarczy już tej zabawy, pora zająć się poważnymi sprawami.

- Nie – spojrzałem mu hardo w oczy – Jak pan widzi nikogo tu nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz