sobota, 16 maja 2020

Paskuda.

- Pieść mnie, oto jestem – bezgłośnie powiedział pasożyt i z niewątpliwym wdziękiem założył nóżkę na drugą, łokieć opierając o wyperfumowane (nie mylić z umyte) kolanko. Paluszkami, jakie wyrosły na końcu przedramienia tak wdzięcznie opartego o wspomniane zaledwie kolanko głaskał brodę, ku trwodze żyjącej w niej flory, która w tym czasie już rozglądała się, czy możliwa będzie awaryjna zmiana mikroklimatu, bez nabawienia się po drodze kataru, bądź nagłej i niespodziewanej śmierci. Pasożyt również rozglądał się, żeby własnymi zmysłami ocenić mikroklimat, w jakim żyć mu przyjdzie i również szacował ryzyko nagłej i… powiedzmy kataru.

- Ależ mamy tu czysto – wyraźnie dumny był z „naszego” otoczenia – nie to, co u poprzedników. Tam panoszy się chlew! Mówię ci.

Wygląda, że pasożyt zaakceptował wystrój, jednak nie poprzestał na pobieżności. Wystrój dobry jest dla zakochanych dziewcząt – on szukał chyba czegoś więcej. Na wszelki wypadek zbadał własny wygląd ostrożnie zerkając w świeżo wypolerowaną toń lustra (nie przez siebie wypolerowaną, gdyż to mogłoby zaburzyć florę bakteryjną paznokci, pod którymi kryły się zapasy na czarną godzinę. Wojskowi nazywają rzecz „żelazną rezerwą” choć z żelazem zapasy niewiele mają wspólnego, ot, wysokokaloryczne kulki, ze zręcznością sugerującą wieloletnią praktykę skręcone, zawierające wszystko, co dawało się wydłubać z otuliny uszu, wyściółki nosa, jakieś pokłady podpaznokciowe uzupełnione kilkoma warstwami łupieżu mimochodem pozyskiwanego w trakcie czujnej egzystencji.

Lustracja” wypadła najwyraźniej pomyślnie, bo piegi zaczęły się świecić, a oczy nabrały wigoru. Pora na konsumpcję. Otoczenie, to za mało. Zalągł się już na dobre. Rzut okiem tu i tam upewnił pasożyta, że głód mu niestraszny. Wystarczy znaleźć personel, który przygotuje menu, by następnie krytycznym, wysublimowanym smakiem zbesztać i sprowadzić na ziemię. Personel naturalnie. Darowanemu koniowi… znaczy skonsumowanemu trudno po fakcie zajrzeć gdziekolwiek – to raczej on mógłby zajrzeć, albo, żeby być precyzyjnym, wyjrzeć przez zakończenie przewodu pokarmowego pasożyta. Odniosłem wrażenie, że koń bardzo chętnie i bez ociągania się wybrał ową ścieżkę zdrowia i rączo poganiał samego siebie, by wreszcie westchnąć aromatycznie, rżąc przy tym radość sukcesu. Muszę przyznać, że zmienił się. Koń oczywiście, bo pasożyt zdecydowanie mniej. No… Może zaczął rozkwitać. Teraz, to już nie tylko oczy rozpuścił.

Węszył. Wytrwale i bez niecierpliwości. Musi – badał, co zostało ukryte przed jego niewątpliwą wysokością. Węszył stojąc i leżąc. W cudowny sposób powietrze w jego nozdrzach zmieniało stan skupienia na ciekły, dzięki czemu mógł rozprowadzać aromaty po języku pełnym licznych, znudzonych i czekających na ciąg dalszy kubków smakowych. Czasami powstrzymywał przełykanie, żeby eksploatować prywatne dostępne pokłady, wzmacniając i wzbogacając dietę, kiedy „żelazne rezerwy” topniały poniżej progu krytycznego.

Po pospiesznym, nieco chaotycznym uzupełnieniu zasobów pasożyt wracał do przesiewowych testów aury. Gdy, po zaledwie kilku dobach, dojrzał wreszcie do objęcia własnego gabarytu aparaturą węchową, doszedł do wniosku (a raczej kilku wniosków) z których najważniejsze przybrały treść następującą: Konieczny jest dezodorant, którym okryje spotniałe członki, a skarpety, po wnikliwej kontroli osobistej okazały się niegodne stóp pasożyta, za to doskonale nadają się jako ozdoba kubatury aromatycznej dostępnej całodobowo i bez żadnych ograniczeń. Zeskładował więc, aby nabrały mocy i poczekały, aż dołączy równie zmaltretowana bielizna. Czyżby liczył na charytatywną działalność personelu?

2 komentarze:

  1. Pasożytnicza lustracja...momentami mało apetyczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zależy dla kogo. pasożyt ma się świetnie.

      Usuń