piątek, 22 maja 2020

Grzech.

Chłopiec był zepsuty. Z pełną świadomością uśmiechał się udając niewinność tak wdzięcznie, że dawały się nabrać nawet zgorzkniałe samotnością starsze damy, których niczym przekupić się nie da, ani skłonić do uśmiechu. Jeśli miałby istnieć wzorzec uniwersalnego piękna, pasowałby do niego idealnie. Oczy, jak żywe srebro szukały właśnie celu. Zauważenia, drgnięcia emocji, powiek, czy sumienia, żądzy, chęci jakiejkolwiek, żywszej od innych reakcji na jego urodę. A kiedy już dostrzegł to, czego szukał, potrafił jednym spojrzeniem schwytać wzrok ofiary, uwięzić go trwale na sobie i nie dać uciec. Tu, pośród mnóstwa dorosłych rozglądał się wokół, będąc rozkoszną, pozornie niedojrzałą wyspą na tle kipiących fal oceanów.

Kiedy oblizywał górną wargę, potrafił rozpalić piekło do czerwoności, do oślepiającej bieli, a trzepotem powiek zatrzymywał serca, bądź zmuszał je do śmiertelnego maratonu. Skrępowanie malujące się na twarzach tych, których usidlił wzrokiem zdawało się przenosić z jednej osoby na następną, jak cień maszerującego chodnikiem zagląda w kolejne okna i zanim go wygonią, już biegnie dalej, ciesząc się z psoty. W każdym geście był piękny i doskonale o tym wiedział. Bawił się nami wszystkimi. Mógł. Był przecież dzieckiem. Pięknym, dwunasto-, może trzynastoletnim chłopcem, któremu nie sposób się oprzeć. Gdy się poruszał… Jak trudno podejrzewać go o wyrafinowanie i celowość, ale musiał podpatrzeć ów krok u kobiet, które chcą poderwać faceta na jedną, mało istotną chwilę uniesienia. On na lasso własnych bioder potrafił schwytać nie tylko facetów, ale i kobiety. W zaledwie kilka kroków zrobił z wszystkich niewolników i nawet tak cyniczny gość, jak ja wodził za nim wzrokiem pełnym zachwytu, a mózg bronił się przed oczywistą konkluzją – złapał nas i wyciśnie, jak cytrynę!

Jego pośladki tańczyły obietnicę grzeszną i pieprzną. Istna Lolita. Skojarzenie mogło być tylko jedno. Ale ta Lolita była chłopcem o brzoskwiniowej twarzy z meszkiem miękkim, którego trzeba było się domyślać, albo pozwolić świecom znaleźć go w głębokim półcieniu drżących płomyczków. Rumienić (chyba) potrafił się na życzenie w dwuznacznym wyznaniu-niewinności skrywającej starannie świadomość, że wzbudza uczucia różne od miłości matczynej. Kobiety wyciągały doń ręce, by pogłaskać, przytulić. Kobietom łatwiej ukryć fakt, że zainteresowanie wykracza poza macierzyńskie instynkty. Facetom nie przychodzi to równie łatwo, gdyż męskie zainteresowanie częściej ma erotyczne podłoże.

Chłopiec wiedział i to. Jego uśmiech równie niewinnie kierował się w stronę mężczyzn, jakby nie widział żadnej różnicy pomiędzy płciami. Potrafił wbić oczy w męskie spojrzenie z taką ufnością, że rozbrajał wszelkie podejrzenia o niecne zamiary. A potem zbliżał się niespiesznie, jakby dryfował i dawał nieść się prądom niewidocznym, chaotycznym. Po drodze pozwalał się dotknąć, albo muskał swoim ciałem inne, zesztywniałe nieoczekiwanie, by przytulić na chwilę głowę do ramienia, albo westchnąć żałośnie. Nie pozwalał o sobie zapomnieć nawet, gdy znikał już w cieple nadziei kolejnej osoby, na którą naprowadził go instynkt. Sądzę, że trącał tych, którzy zapomnieć nie umieli. W których oczach wyczytał kaprys i myśli bardziej od innych niegrzeczne. Wtulał się, dając alibi na początek znajomości, której ciąg dalszy znał on jedyny, nim zerwał wzajemność spojrzeń idąc dalej.

Śmiał się zaraźliwym śmiechem dziecka przepełnionego szczęściem, które już natychmiast wydostać się musi z malutkiego ciała i zakwitnąć stadem motyli na ramionach wszystkich, którzy tę radość słyszą. Gdzieś po drodze potrafił zawiesić ów śmiech i z wielkimi znakami zapytania w oczach wpatrywał się w oczy szukając w nich inicjatywy i zapraszając na ciąg dalszy. Przecież nie można wymagać od chłopca śmiałości. On… mógł co najwyżej kiwnąć piękną głową na zgodę i oddać się dorosłości, która powinna pokierować i wieść go bezpiecznie przez pokusy nie wnikając zupełnie, komu się oddaje. Może miał taki kaprys, żeby kochał go cały świat? A przynajmniej ten jego fragment, którym on sam był zainteresowany.

Z pozorną obojętnością zarzucał sieci, lekceważąc zainteresowanie tych, którym nie chciał dawać nadziei, mimo że wiernie trwali osaczeni jego wzrokiem i w głębi duszy, bezgłośnie żebrali o łaskę jego bliskości. Rósł w tych spojrzeniach, jakby władza dodawała mu urody i pewności siebie. Dodawała. Wiedzą o tym kobiety, patrzące na mężczyzn przez pryzmat sukcesu. Nie darmo natura stroi się w siłę i kolorowe piórka, ukrywając ewentualne defekty pod pstrokacizną żądną reprodukcji. Przypominał mi kobietę na krawędzi orgazmu. Dobył z siebie wszelkie rezerwy urody i w nie odziany spacerował pośród wszechobecnego zachwytu.

Kiedy podszedł do mnie… Wiedziałem, że drogo zapłacę za to zauważenie, a on wsunął mi dłoń na plecy, pod marynarkę. Błądząc nią po kręgosłupie patrzył mi w oczy, aż stopiłem się i zatraciłem w nierealnościach. Jakbym zjadł tornado. Milczał potęgując napięcie. Zahipnotyzował mnie jak kobra przed śmiertelnym atakiem. Mięśnie miałem wiotkie, albo zesztywniałe – nieważne, ważne, że nie byłem w stanie się poruszyć, a on oblizał wargi i szepnął tak, abym nie tylko ja mógł usłyszeć słowa.

- Zabierz mnie stąd proszę… - położył mi głowę na piersi. Włosy pachniały blond-młodością oszałamiającą, odbierającą rozum – Oni chcą mojego ciała, a ty… Ty chcesz mnie całego. Zabierz mnie stąd...

4 komentarze:

  1. Idzie Pan w ślady Zanussiego ...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Może jeśli się nie wie dokąd idzie, nie iść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszyscy siedzą na dupach i nie robią nic? zabawna konsekwencja takiego podejścia do życia.
      czyżby był obowiązek znania ścieżek Zanussiego? w imię czego?

      Usuń