poniedziałek, 4 maja 2020

Nie do odrzucenia.

- Ona! – pomyślałem wcale nie szeptem – To musi być ona!

Rozwarłem dłoń. Wewnątrz wciąż ściskałem kamienną, a może i metalową figurkę pramatki, bogini płodności. Maleńka figurka z wielkimi piersiami i biodrami tak szerokimi, że każde nogi doczepione do nich zdawały się zbyt chude. Głowa w czapce wysadzanej kamieniami, albo włosy pozwijane w sprężynki…

Zerknąłem na oryginał. Włosy! Jednak to były włosy. Teraz widziałem to doskonale. Czerwone jak wino włosy splecione w mnóstwo drobnych sprężynek okalało twarz ciepłą nie tylko od uśmiechu. Mięsiste wargi coś do mnie mówiły, ale ja wciąż tonąłem w domysłach i porównaniach. Ta figurka… Tak doskonale odwzorowywała kobietę, przed którą właśnie siedziałem.

Mrugałem oczami usiłując przypomnieć sobie skąd się tu wziąłem. Figurkę znalazłem w jednym z wielu kamieniołomów, ulokowanych u podnóża niewysokich gór rozsypanych rozciągniętym łańcuchem wzdłuż południowej granicy kraju. Niepokoiła już wtedy, gdy pakowałem ją do plecaka, razem z kawałkami nefrytu, fluorytami i miodowymi opalami. Kiedy ją wydobywałem ze ściany nieczynnego dziś kamieniołomu błyszczała z daleka w świeżym, skalnym obłamie. Zupełnie, jakby chciała, żebym ją znalazł. A kiedy wziąłem w dłoń, zaczęła ją grzać. Była coraz cieplejsza. Wrzuciłem do plecaka postanawiając sprawdzić dopiero w domu.

Wracałem jak na szpilkach. Pchany ciekawością jechałem najszybciej, jak starczyło odwagi. W domu, gdy tylko wyjąłem figurkę z plecaka zapomniałem o całej reszcie. Opłukałem ją z błota i kurzu, a potem postawiłem obok komputera i zacząłem przeszukiwać internet. Znalazłem szybko. Wenus z Willendorfu. Ktoś przede mną zdążył ją już odnaleźć. Ponoć trzydzieści tysięcy lat mu to zajęło. Mnie zresztą również.

Patrzyłem na ekran i figurkę zupełnie tak, jak teraz patrzę na figurkę i jej pierwowzór. Z zachwytem i niepokojem. Wtedy wyciągnąłem dłoń i zamknąłem ją na tej figurce, a dłoń nakryłem drugą. Ciepło, bezpieczne i niezmierzone rozlało się po mnie. Oszołomiło mnie. Odebrało wzrok i przeniosło do raju, do miejsca… no… do tutaj.

- O Boże – wysapałem.

- Muszę przyznać, że nadzwyczaj szybko wpadłeś na właściwy trop – z lekko złośliwym uśmieszkiem odpowiedziała pramatka – Innym podobne odkrycie zabierało znacznie więcej czasu.

Zbaraniałem. Zaskoczyła mnie już ostatecznie. Ja? Z Bogiem? Twarzą w twarz? I to z powodu kamiennej figurki? Nie czułem się nikim wyjątkowym, a o zasługach przeszłych też mowy nie było. Byłem zwyczajnym, nie wyróżniającym się przeciętniakiem, który lubi włóczyć się po kamieniołomach w poszukiwaniu okruchów minerałów. Pewnie szukałbym i kamieni szlachetnych, gdyby udało się takim trafić w moje ręce, jednak musiałem poprzestać na tym, co w zasięgu ręki i zadowolić się ozdobnymi, bądź najwyżej półszlachetnymi.

Bóg przyglądała mi się w milczeniu. Nie pomyślałem o niej Bogini, bo to zdawało się umniejszać jakoś jej autorytet, sprowadzając z jednoosobowego tronu absolutnego monarchy do roli jednej z wielu, wyspecjalizowanych wąziutko członkiń Panteonu. Bóg chyba dawała mi czas, bym oswoił się z myślą i sytuacją. Siedzieliśmy naprzeciw siebie i zapewne pochlebiam sobie, ale z jednakową ciekawością zerkaliśmy naprzeciw.

- No dobrze – Bóg napoczęła rozmowę – Jak widzę, nie jesteś zbyt wygadany, więc zacznę. Ściągnęłam cię tu, bo jesteś potrzebny. Nie wpadaj w samozachwyt. Nie tylko ty jesteś potrzebny, ale po kolei. Spróbuję w prostych słowach wyjaśnić sytuację. Trochę historii przemyciłam do waszych ksiąg, więc początki może znasz. Z chaosu ulepiłam świat. Tak naprawdę, to z nudów. Czas wlókł się beznadziejnie i poczułam się samotna. Stworzyłam świat i całkiem nieźle mi wyszedł, jak na prototyp. Oglądałam go, ulepszałam, ale i on mi się znudził, albo raczej spowszedniał. Potrzebny był ktoś, żeby był nieobliczalny i działał. Żeby zmieniał, modelował, zaspokajał instynkty, dawał się porwać gorączce, szukał, znajdował, walczył i kochał. No i porwało mnie. Tak się zamyśliłam , nagle okazało się że dwudziesty wiek się skończył, ziemię zamieszkuje jakieś siedem miliardów ludzi, którzy coraz częściej pytają, skąd się wzięli.

- Wiesz, jakie to niewygodne pytanie dla Boga? - zapytała mnie pramatka – Pytanie gorsze, niż możesz podejrzewać, ale powiem ci. Ludzie w ogóle nie pochodzą. Przeze mnie. Zagapiłam się w zamyśleniu, a kiedy się ocknęłam, to już byli, rozmnażali się i w ogóle… Cała ta reszta z gazet i TV...

Wyglądało, że ma zamiar zakląć, więc wyciągnąłem dłoń, żeby ją powstrzymać i uspokoić. Przytuliła mnie szorstko, ale mocno, aż zapadłem się w ciepło boskich piersi. Jej dłonie dotykały mnie z matczyną czułością i delikatnością.

- Był ciąg dalszy, a nie było początku, cholera! - jednak zaklęła – długo myślałam, co począć (hi hi… co za niezamierzona dwuznaczność), aż wpadło mi do głowy rozwiązanie. Zostać matką każdej z ras i wyznań. TA figurka, co ją tak miętolisz i maltretujesz w dłoniach… Delikatniej proszę, bo mnie już bolą pośladki i piersi… Ta figurka ma ściągnąć do mnie ojców narodów. Ściągnęła ciebie i będziesz Adamem twojej rasy. Będziesz oglądał każdego dnia swoje dzieci i wnuki, pra-pra wnuki. Wspólnie dorobimy początek historii. Ten brakujący. A teraz zostaw już tę zabaweczkę, ten drobiażdżek, bo mi we łbie szumi od rozmaitych myśli, a na to jeszcze czas. Figurka musi wrócić na ziemię, by ściągnąć kolejnego ojca narodu. Przyznaj, że troszeczkę narozrabiałam. Wybaczysz mi? Wybaczysz, mężczyźni często wybaczają. Szczególnie, gdy niewiasta zapłacze i zaprosi do wspólnego łoża. Chcesz, żebym płakała, czy od razu…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz