wtorek, 29 grudnia 2020

Porażka zmysłów.

 

Mrok ustawia mnie w galerii osób domyślnych, nieistniejących demonów, potworów nurzających się w chłodzie przedświtu. Naprzeciw sowa – szaro-bura, odziana w palto mysie i w okularach powiększających oczy do absurdu, do istoty stworzenia. Gapi się na mnie niemo, śpiąco i bezmyślnie – mijam, idąc ku światłom latarni jak ćma, jak neofita oślepiony blaskiem ledwie co odkrytego Boga. Krzaki piekne wiosną, czy jesienią dziś są tylko gęstwiną, na jakiej mrok czochra się, wyczesując sierść, wylinkę – pumeks mroku ścierający odciski po zbyt długim spacerze. Idę, zliczam skrzyżowania puzzli siedzących chmarą na chodniku. Skostniałe kałuże popękały z nienawiści, że nikt w nich się nie przegląda i nie szuka prawdy, objawienia, nadziei. Samochody kalają niebo szybko mrącymi kreskami o wątpliwej równoległości i cieple. W taki czas tylko czarny kot nie czuje chłodu, więc sobie pozwala na fanaberie, wizytując śmietniki, zaplecza, podcienia, jakby cień w mroku znaczył więcej. A przecież… Ech! Byle do dnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz