wtorek, 15 grudnia 2020

Groteska tkana podniebieniem.

 

    Nim firmament spłowiał do jakichkolwiek kolorów, chmury wyrzynały się z mrocznego podniebienia niechętnie, jak mleczne zęby niemowląt, zuchwale sugerujących, że czas zmienić paliwo płynne na stałe. Zanurzony w pustce wszechświata zadumałem się, nad owym zjawiskiem. Bo gdyby… ale nie! Nie i już! Absolutnie!


    Gdyby nie zęby wisielibyśmy na matczynych piersiach dożywotnio, w stadach, w skupiskach wielopłaszczyznowych i wielopokoleniowych. Jak kiść winogron, jak rój uczepiony jabłoni! Jak łańcuch zdobiący choinkę. Starzy i młodzi sapaliby pospołu, żeby jeszcze i jeszcze, bo przecież silniejszy przetrwa, a słabszy zdechnie, nim ustami sięgnie sutka, odepchnięty głodną, mocną łapą, szponem, czy pazurem.


    A mówią, że ssak, to brzmi dumnie, kiedy mi zdaje się być ohydną, nie mającą perspektyw alternatywą dla pożerania zewnętrza – natury!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz