niedziela, 26 maja 2019

Zabobon.


Oparłem się spoconym czołem o lustro. Zimna tafla nie potrafiła schłodzić gorączki we mnie, kiedy stałem przed nią onanizując się. Za karę. Patrzyłem sobie w oczy i popełniałem gwałt na sobie. Trochę zawstydzony, zły, że doszło do aktu. Pomyślałem, że każdy facet wygląda żałośnie, gdy własnoręcznie usiłuje uwolnić się od nasienia. A jeśli jeszcze musi sam sobie spojrzeć w oczy… Wstyd mnie spętał, usztywnił. Poczułem, jak na policzki wypływa rumieniec. Gorzej czułbym się chyba tylko wtedy, gdybym przeglądał się w obojętnym, pogardliwym wzroku obcej osoby, kiedy ręka powtarzała mechaniczne ruchy niczym ćwiczenia na siłowni.

Oparłem się czołem o lustro, bo nie miałem już siły patrzeć sobie w oczy. Lustro zatrzeszczało i zaprotestowało. Poczułem jak pęka w rozetę szklanego kwiatu. Jakiś okruch zaczął mnie uwierać w czoło, więc odsunąłem głowę. Gdzieś nad brwiami maleńka kropla przerwała tamę i niespiesznie pęczniała przed podróżą na czubek nosa. Mocniej ująłem członka. Krew nie usprawiedliwia. Musiałem skończyć co zacząłem. Pogrążyć się w tej anormalnej psychoterapii i patrzeć na wyszczerzone w dzikim śmiechu zęby, na obłęd w oczach. Jak łatwo pomylić uniesienie z nienawiścią i szałem bitewnym…

Z rozety zakwitłej w lustrze spoglądałem na siebie wieloosobowo, zupełnie, jakbym je podzielił na miliard luster i każde z nich stało się niezależnym bytem. Wzrok mglił się przede mną, a ja wstydziłem się przed nieskończoną ilością własnych spojrzeń. Dyszałem, jakbym biegł do złudnego nieba po schodach. Płatki szklanego kwiatu zaczęły wypełniać się demonami przeszłości. Pięknymi. Takimi, o których myślałem, że nigdy i że zawsze. A potem… Zawsze było jakieś potem i nigdy nie było zawsze…

Wiedziałem, że przyjdzie pierwsza. Jak w mijającym życiu – też była pierwsza. Nie wiem dlaczego usiłowała mi wmówić cnotę, ale zależało jej na tym, więc uwierzyłem w nią do dnia, kiedy zobaczyłem zdjęcie, gdy przekonała obcego, by ubrał ją w białą suknię, która nie umiała ukryć dojrzewającego życia. Zanim straciłem rozum pomyślałem, że potrafiła się bronić, więc zrobiła to z premedytacją. I dostała to, czego pragnęła. Ja dostałem zdjęcie, żebym nie umiał zapomnieć.

Drugi płatek i kolejne doświadczenie. Pośród tłumu ludzi demonstrujących w tańcu pulsującą seksualność zauważyłem dwie kobiety kołyszące się bez partnera i rozglądające dyskretnie po parkiecie. Podszedłem, bo grzech zaniechania nie wchodził w rachubę. Moja nastoletnia sakiewka aż pobrzękiwała od niespełnień. Popatrzyły na mnie obie, jakbym wyszedł ze śmietnika i odmówiły. Wzruszyłem ramionami – szkoda czasu na żale, kiedy świat wiruje. Dopiero, gdy poszedłem do łazienki ujrzałem jedną z nich, jak na zaszczanej podłodze klęczy przed Murzyniątkiem, w ustach trzymając wyprężonego członka, a dekolt ma wypchany zielonymi banknotami. Murzyn, gdy mnie zobaczył pozwolił sobie na demonstrację i oburęcznie naciągnął głowę ślicznotki na siebie. Mocno i do końca. Oczy jej rosły, a łzy ścierały makijaż wijąc się czarnymi smugami po policzkach, gdy dusząc się łykała czarnoskórą demonstrację.

Wiedziałem już, co spłynie z kolejnego fragmentu rozety, ale nie mogłem przestać patrzeć. Z masochistycznym zacięciem zerkałem na drobną niewiastę, z którą przez chwilę byłem ustawową jednością. Krótką chwilę. Jeszcze ślubny portret nie zdążył się okurzyć i oswoić ze ścianą, gdy przyszła jej koleżanka na ploteczki przy lampce… No dobra. To było pół litra wódki w jakimś owocowym podcieniu, żeby dawać alibi, że to drink, a nie czterdziestoprocentowa okowita. Siedziały przytulone i mruczały swoje tajemnice coraz odważniej, bo wódka rozbiera bez litości. Trudno nie słyszeć siedząc tuż obok, więc usłyszałem. Może miałem usłyszeć?

Nie zostało mi oszczędzone nic i na słuchu się nie skończyło. Równie dobrze mogłem wsadzić w gardło dwa palce. Wyszedłem w noc, a zmysły starały się poradzić sobie z zastanym, co nie było łatwe. Seks w nagrodę? Zgoda w zamian za fanty? Za przystań bezpieczną? A potem dłoń wędrująca po udzie i usta nachylone nad żoniną piersią. Kochały się nie zwracając na mnie uwagi. Mogłem nie istnieć, być psem, albo dywanikiem leżącym koło wanny, żeby stopy nie marzły, gdy się z niej wyjdzie. Kiedy się obudziły… Pakowałem się właśnie. Błagały obie, bym stał się ich parawanem. Żebym został i był fasadą, za którą ukryją namiętności w zamian za co mógłbym od czasu do czasu skorzystać z ich ciał, lub tylko wzrok cieszyć urodą ich uniesień.

Płatki przed oczami mnożyły się wspomnieniami i pośród widzeń gęstniało od epizodów. Pani w kapelusiku, którego nie zdjęła nawet wtedy, gdy jej bielizna sfrunęła na podłogę prosiła, żebym się pospieszył, gdy już wypełniłem jej ego i żołądek wszystkim, co wskazała paluszkiem. Chciała spać i nie przeszkadzało jej, że tańczyłem pomiędzy rozchylonymi, obojętnymi udami. Tylko tak mogła zapłacić i godziła się na podobne życie być może nawet każdego dnia. Kapelusz wbity w poduszkę, cuchnący potem i alkoholem… A noc pachniała świeżością wilgotnej wiosny. Uciekłem. Znowu uciekłem.

Kolejny płatek, żeby mnie pogrążyć zaczął snuć wspomnienia z jakiejś domówki. Wieczór rozstrzelany śmiechem i skropiony obficie czymś egzotycznym zakończył się tam, gdzie rozpoczął. Łóżko gospodyni było szerokie, lecz niewygodne. Wierciłem się szukając spokoju, a znajdowałem ciało ciepłe i miękkie. Dotknąłem oddechem, potem palcem. Malowałem niedopowiedzenia czując jak przyspiesza jej oddech. Pod kołdrą gęstniał aromat pożądania. Poszedłem po niego całą dłonią, żeby skosztować. Trafiłem na rękę, która mnie odepchnęła i słowa że to nie dla mnie. Przytuliłem do siebie niezaspokojoną rękę i usiłowałem spać słysząc, jak gospodyni gryzie palce, żeby nie wykrzyczeć w noc euforii. Pościel jeszcze rano pachniała tak, że miałem problem zmieścić się w spodniach.

A następnego popołudnia, gdzieś w knajpie, dokąd poszliśmy zmarnotrawić dzień, popatrzeć na świat i ludzi zniknęła mi z oczu ledwie noc wzięła okolicę w objęcia. Szukałem, aż znalazłem. Na piętrze, tam, gdzie nie wpuszczano kawiarnianych gości klęczała z wypiętymi pośladkami. Ktoś brał ją od tyłu. Mocne pchnięcia kołysały jej obnażonymi piersiami, a zduszony jęk rozkoszy wydobywał się spomiędzy drugiej pary obnażonych ud. Zobaczyła mnie pośród obłędu i podniosła wzrok.

- Wyjdź! – wycharczała ustami pełnymi nasienia, a rozkaz uzupełniła wiązanką tak soczystą, że oba samce znieruchomiały nie bacząc na instynkty.

Kropla krwi spłynęła już na czubek nosa łaskocząc mnie, a lustro szydziło ze mnie, żebym wybrał jedną połowę twarzy. Znów chciało mnie biczować podrzucając kolejne wspomnienia i obrazy upiorne. Dłoń miałem twardą. Bolało, ale nie przestawałem. Gapiłem się w lustro z obnażonymi kłami i charczałem. Siedem lat nieszczęścia? Tylko siedem? To wcześniej niby miało być szczęście? Zawyłem. Z bólu raczej, ale mój krzyk mnie oszołomił i splamiłem wytryskiem lustro. Ociekało mleczną, stygnącą lepkością i przestało pozwalać sobie na ironię. Kropla krwi spadła na więdnącego członka. Zadrżałem. Boli. Ma boleć. Na pewno w poprzednim życiu byłem grzesznikiem i pokuta mi się należy. Mam czuć. Każden policzek i każdą zniewagę. Dzisiaj kupię kolejne lustro. To nie koniec pokuty. Wciąż nie zasłużyłem na rozgrzeszenie. Jeszcze tylko siedem lat, chyba, że zniszczę kolejne lustro.

13 komentarzy:

  1. Jak na poranną lekturę to raczej ciężkie do przełknięcia. Dobrze, że ostrzegasz przed... niebezpieczeństwami poligonu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sądzisz, że wieczorem łatwiej to przeczytać?

      Usuń
  2. E tam siedem lat nieszczęścia, tyle lat, na ile się potłukło kawałków. Równie dobrze może być siedem, ale może też być siedemdziesiąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o zgrozo!
      trzeba było uprzedzić. to nieludzka kara - tyle ile kawałków?

      Usuń
  3. Ciekawe połączenie zabobonu ze spowiedzią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. robię co potrafię, żeby nie stać się nudziarzem, który powiela jeden schemat w nieskończoność.

      Usuń
    2. I pracowity jesteś!

      Usuń
    3. jak się wyczerpię, to będzie widać. od razu.

      Usuń
    4. Ale nie wyczerpuj się lepiej.

      Usuń
    5. postaram się wyczerpać gorzej.
      ale nie dzisiaj.

      Usuń
    6. Nie wyczerpuj się w ogóle - nawet jeśli nie po drodze Ci ze zbyt skomplikowana składnią!

      Usuń
    7. ok - nosi mnie, więc pewnie jeszcze dzisiaj zaśmiecę sieć kolejnym wybrykiem.

      Usuń