piątek, 29 listopada 2019

Wyśniona rzeźba

Graweruję twój obraz. Nocą, kiedy nikt nie widzi wycinam z ciemności kształt i formuję go dłońmi. Najlepiej jak potrafię, najdokładniej, jak pamiętam. Wolno mi idzie. Co chwilę zatrzymuję się w zadumach, wspomnieniach i twoich opowieściach, o które prosiłem długo. Powoli pośród ciemności wstajesz z niebytu i wstrzymuję oddech, czekając, aż otworzysz oczy i zaczniesz szeptać słowa jakbyśmy właśnie kończyli rozmowę. 

Zerkam za okna, a tam światła zgaszone i tylko firany falują w rytm śpiących oddechów, albo żaluzje zimne od pustki. To dobrze. Nie chciałem zawstydzać, a lepię cię taką, jaką lubię najbardziej - nagą. Powietrze poddaje się, choć odrobinę się kryguje, kiedy proszę je, by było bardziej sprężyste i układało się w łuki i fale. Dłonie mam ciepłe, żebyś nie marzła niepotrzebnie. Pod moim dotykiem rodzi się oddech niespokojny, żywy, pełny niewypowiedzianych wciąż emocji. Wodzę dłońmi po skórze, która zaczyna szukać moich rąk. 

Przez zamknięte okno widzę jak budzą się dwie gwiazdy i patrzą na mnie - szaleńczo intensywnie. Poznają mnie i to sprawia, że oddech rwie się jeszcze bardziej. To już nie jest ciągły proces, tylko strzępy drobne pożerane łapczywie, gdy tylko mija skurcz mięśni. Wargi zgryzione rumienią się głęboką, prawie czarną czerwienią. Boję się ruszyć, żeby widzenie nie znikło, nie rozmyło się w mroku nocy. Karmię się twoim wzrokiem i próbuję dotrzeć do jego dna. Równie dobrze mógłbym szukać dna w czarnych dziurach. Jestem bez szans, a zachwyt we mnie odbiera mi oddech. Pijany bezdechem patrzę i szukam. Nie przeszkadza mi beznadziejność przedsięwzięcia.

Zmęczona kładziesz głowę na mojej piersi, jakbyś chciała nauczyć się rytmu mojego serca, które szamoce się i usiłuje wyrwać, by przytulić się do twojego policzka i sprawdzić, które z nich jest bardziej ukrwione. Twoje ciało tańczy taniec, na który nie masz wpływu. Fale płyną i cofają się echami, gejzery buchają znienacka lub krzepną gęsią skórką. Oddech siada szronem i rozlewa się plamami wilgotnego ciepła. 

Szukam dłońmi twojej twarzy, by raz jeszcze przypomnieć sobie meszek nad wargą, czy delikatność skóry za uchem. Zamknięte powieki trzepoczą jak dwa kolibry spragnione nektaru. Gwiazdy twojego wzroku potrafią stopić metal, albo osuszyć jeziora. Co z tego, że otwarte, skoro widzą tylko co niewidzialne. Albo są tak daleko, że mnie nie zauważają, bo nie mogą. Posuwam dłoń szlakiem wyznaczonym przez kręgi szyjne i spadam na plecy. Nakreślam szaleństwo w oczach. Wystarczyło tylko drgnąć, by przypomniały sobie wszystko, czego doświadczyły i pragnęły wrócić. Tam, gdzie z ciemności uformowałem nagą duszę. 

Księżyc bujał się w fotelu na biegunach i uśmiechał półgębkiem. Otworzyłem okno i zerknąłem z jawnym pytaniem, a on odkłonił się, że owszem - dostarczy, choć listonoszem raczej nie bywa. Przytuliłem tę duszę nim wypuściłem z dłoni. Niech frunie. Księżyc ją zaprowadzi. Do ciebie. Zamknąłem okno i oczy, a przecież widziałem jak frunie w twoje sny i wślizguje się pod kołdrę, by przytulić się do ciebie, objąć, a potem dzielić się uniesieniem i byś krzykiem niepowstrzymanym rozśpiewała noc.

3 komentarze:

  1. Bardzo dobrze się czytało. Niecodzienn tekst. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo kochasz tę wyśnioną rzeżbę - prawda???

    OdpowiedzUsuń
  3. hmm... którą opowieść lubisz najbardziej? Czy możesz opowiedzieć opowieść?

    OdpowiedzUsuń