niedziela, 22 marca 2020

Dobranoc.


Sen. Nie byle jaki, ale sen, który ma kontynuacje. Każdej nocy ciąg dalszy. I bardziej okropny od poprzedniego. Nie umiałem przestać go śnić. Noc w noc przychodził i toczył się jak telenowela w barwach ciemnych, agresywnych i mnożył nieszczęścia tak bardzo, że bałem się zamknąć oczy. Piłem? A i owszem – piłem, żeby nie pamiętać, jednak alkohol nie pomagał. Sen był mocniejszy i wracał. Każdej nocy wracał bogatszy w jad, w upiory, w cały zimny nieskończenie kosmos nieszczęść.

Próbowałem nie spać i ratować się krótkimi drzemkami w ciągu dnia, jednak kończyło się to podobnym niepowodzeniem, jak nocami. Utrata świadomości wypuszczała na świat watahy głodnych, złośliwych bestii, które gryzły mnie mocniej nawet, niżby uczyniły to w rzeczywistości. Krzyczałem, płakałem, bałem się i budziłem mokry ze strachu siedząc pod ścianą obok łóżka, na którym wciąż jeszcze dymiły senne mary. Gdybym tylko nauczył się obywać bez snu, świat wyglądałby zdecydowanie piękniej, ale nie umiałem.

Walczyłem ile tylko sił mi wystarczyło, aż w końcu, z rozpaczy, zapłaciłem. Znalazłem kogoś, komu życie odebrało wszystko co miał i zgodził się za pojedyncze banknoty zabrać mój sen i wyśnić go za mnie do końca. Zdawało mi się, że wydarzył się cud – dwie noce z rzędu sen nie przychodził do mnie, ale trzeciej nocy ugryzł mnie jeszcze boleśniej. Nie wiedziałem, czy mój wybawca zrezygnował, nie udźwignął, czy po prostu oszukał mnie i wykpił się kosztem tych dwóch nocy.

Teraz, kiedy wiedziałem, że można żyć bez snu nie umiałem się jednak powstrzymać. Kupiłem kolejnego chętnego. Odwiedzałem miejsca, w których bywali ci, których życie nie rozpieszcza. Sądziłem, że są mocniejsi ode mnie i bezkarnie przebrną przez mój sen, ale każdy z nich wytrzymywał najwyżej trzy noce z moim snem. A potem znikał i nie miałem pojęcia, gdzie, ani dlaczego.

Zupełnie nie skojarzyłem z doniesieniami prasowymi tego, co się działo. Skąd miałem wiedzieć? Prasy nie czytałem, a programy telewizyjne oglądałem bezmyślnie. Telewizor miał mi pomagać nie zasnąć, a później, gdy już miałem zmiennika, wręcz przeciwnie. Patrzyłem na migocące obrazy i zasypiałem, nawet nie wyłączając go.

Kiedy policja przyszła mnie aresztować sądziłem, że to ponury żart, pomyłka, czy też zbieżność przypadkowych danych. Historia, która lada chwila wyjaśni się, ale nie. Noc w areszcie była doznaniem, kolejne pozostawiały mnie w osłupieniu. Sen wrócił. Tu trudniej było zdobyć chętnego na moje sny. Ograniczenia sprawiły, że tylko raz udało mi się namówić współlokatora na taką przysługę, ale on zmarł.

Szczegółowe badania pośmiertne wykazały zawał serca, jednak jego oczu nie zapomnę do końca życia. On umarł z przerażenia. Zostałem sam na sam ze swoim snem. Od tamtej pory rygorystyczna izolacja pozostawiała mnie bez towarzystwa. Nocami, kiedy ze zmęczenia słaniałem się na nogach usiłując nie spać wyłem przez zakratowane okna jak głodny wilk.

Dopiero wtedy uwierzyłem w to, o co mnie oskarżono – zabiłem ludzi. Nie jednego, czy dwóch, a kilkunastu. Moim snem, który lekką ręką przekazywałem jak pałeczkę sztafety – sztafety śmierci. Ostatnim był psychiatra, który mnie badał w zakładzie. On? Nie uwierzył. Zdawało mu się, że to niemożliwe, żeby cudzy sen mógł zrobić mu krzywdę i nie dożył świtu. Piętnasty.

Teraz zapewne moja kolej, bo chętnego więcej już nie znajdę, a sam nie mam już dość sił, by obronić się przed snem. Oczy zamykają mi się, kiedy mówię te słowa. Próbuję stać, chodzić po chłodnym powietrzu, kąpać się i szczypać do krwi, lecz to wszystko, to tylko półśrodki, które już nie działają tak skutecznie jak miesiąc temu. Ból czuję przez mgłę, bodźce ledwie znajdują drogę do głowy.

To wydarzy się lada chwila. Kto wie, czy nie za pięć minut. Zamknę oczy i otworzę demonom dostęp do mojej duszy. Zagryzą mnie. Czuję to. Podejrzewam, że czają się na samym skraju snu i nie pozwolą mi na nic. Zanurzę się w otchłanie i zanim nabiorę powietrza w płuca będzie po wszystkim. Nie mam sił. Naprawdę. Może tak będzie lepiej. Usiądę, oprę się o ścianę i już. Koniec. Zanim wydacie wyrok nie będę już żył. I nikt nie potrafi mi pomóc. Nikt nie chce nawet.

Nie chcę nic udowadniać. Chcę spać. I śmiertelnie się tego boję. A sen chce, żebym go wyśnił do końca i ma mnie w swoich łapskach. Nie mogę uciec, a on, perfidnie życzy mi dobrej nocy patrząc jak sklejają mi się powieki. Co zrobię? Powiem mu dobranoc – nie mam już czym walczyć…

- Dobranoc…

8 komentarzy:

  1. Bywają takie sny, że boimy się zasnąć ponownie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst. Najpierw mnie rozbawił,a potem przyszła poniższa refleksja:
    Pogodzenie się ze stanem faktycznym bywa zbawienne( uwalniające od koszmaru).
    A w życiu...ma to znaczenie w przypadku nałogów i uzależnień- gdy człowiek przyznaje się do własnej słabości ( tak w duchu) i jest wtedy jak dziecko w obliczu "siły wyższej". Wtedy jest szansa by się odbić od przysłowiowego (lub nie)dna.
    katasta227

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli mieszane uczucia.
      na pierwszy rzut oka słodko-kwaśne.

      Usuń
    2. To chyba dobrze, bo zabawny sposób mojego odbioru tekstu jest związany z podobieństwem do konwencji filmu" Maska"
      A reszta to psychologia i nawiązanie do ciemnej strony natury ludzkiej ( w tym ukrytych lęków).
      katasta227

      Usuń
    3. za trudne dla mnie to wszystko - niech będzie podobne, bo trudno być oryginalnym

      Usuń
    4. Oryginalny jest Ten tekst, ale to mnie się często przytrafia, że szukam jakiegoś punktu odniesienia. Może to dawne nauczycielskie zboczenie zawodowe ?
      katasta227

      Usuń
    5. nie mam pojęcia. w życiu nie parałem się nauczaniem. i nadal nie zamierzam.

      Usuń