piątek, 10 kwietnia 2020

Podglądacz.


Księżyc zapomniał o swoim chłodzie i pochylił żółty łeb nad oknem. Twoim właśnie. Pyzaty, ciekawski i pełen dziobów na twarzy – jak nastolatek, któremu się wciąż wydaje, że wszystko ujdzie mu bezkarnie. Zwykle opatulasz się kołdrą, jakbyś się bała, że ci ucieknie w nocy, więc kokon bezpieczny zawijasz wokół stóp, a ramionami trzymasz kurczowo brzeg kołdry i tylko patrzeć, jak ssać zaczniesz rożek, który aż prosi o zauważenie i łaskocze w czubek nosa, żebyś się do niego uśmiechnęła. Uśmiechasz się? Każdej chyba nocy przychodzi taka chwila, kiedy pozwalasz sobie na uśmiech. Choćby gorzkim był, ale uśmiech. Włosy zwiedzają twoją twarz bez pośpiechu. Miękko układają się wzdłuż każdej krzywizny policzków, czy czoła, żeby znaleźć miejsce dla siebie i zostać tam aż do rana. Krzyczą, kiedy zaczniesz się wiercić i strącać je, jakbyś odganiała muchy od spoconego czoła, ale one wiedzą lepiej. I wrócą, choćbyś obrzuciła je nieprzytomnymi obelgami. Kochają cię mimo wszystko, a nawet wbrew tobie.

Pod zamkniętymi powiekami przebiegają galopem dzikie tabuny. Śnisz? Zapewne, bo mięśnie grać zaczynają pantomimę pełną uczuć nieskrępowanych, jakich pozazdrościć może każdy aktor usiłujący nauczyć się sztuki wyrazu nawet odległych mu uczuć. Ty nie musisz udawać. Nie musisz się krępować. Ty nawet nie wiesz, że grasz główną rolę. Tej nocy i każdej poprzedniej. Grasz, a księżyc nikomu nie opowie. Najwyżej sapnie, gdy emocje go opadną, a noc wezwie go gdzieś daleko, żeby wskazać drogę zbłąkanej duszy. Nie wołaj go. Nie ma potrzeby. Z tobą jest tylko wtedy, gdy mnie nie ma. Dziś przyszedł zapytać, czy nie jestem zmęczony. Śpiący. Chciał mnie zastąpić i pilnować, żeby noc nie wygryzła ciepła z ciebie. Otworzyłem okno. Odrobinkę zaledwie, a ty ręką już szukałaś mojej obecności, bo znikłem bez słowa.

Jestem. Już jestem. Nigdzie się nie wybieram. Chciałem tylko powiedzieć księżycowi, że u nas wszystko w porządku. Wiesz? Zrozumiał chyba, bo oparł się o balustradę balkonu i brodę na niej powiesił i gapi się bezwstydnie, kiedy ty mruczysz coś zła i naburmuszona, lecz w końcu dajesz się udobruchać, gdy oddechem odwiedzam twoją szyję, w której właśnie budziły się dźwięki skargi. Chwyciłaś mnie mocno, jak chwytasz tylko we śnie. Zaborczo. Zuchwale. Żebym się nie zgubił. Nie zostawił cię samej pośrodku kosmosu. Staram się patrzeć, ale wbijasz się nosem w to wgłębienie na obojczyku i łaskoczesz mnie włosami, więc śmieję się serdecznie, aż podskakuje twoje kolano, którym nie wiem nawet kiedy zdążyłaś zaczepić się o moje biodro. Między twoim udem, a moim brzuchem zaczynają budzić się ognie, które ugasimy dopiero rano, jeśli wytrzymam. Jeśli… Nie zdarza się często…

Rozchylasz usta. Kusisz. Wiesz, że nocą trudniej jest oprzeć się tobie? Jesteś bezwstydna i niewinna naraz. Jak dziewczyna, która nie ma świadomości, jaką siłą dysponuje i nie widzi flirtu we własnym spojrzeniu - zawstydzonym, nieśmiałym wzroku buszującym po moim konturze, który zna doskonale, choć nie przyzna się przecież jak bardzo. Twój język figluje pomiędzy wargami i opowiada historię nie mieszczącą się w żadnych słowach, a ja odgarniam włosy, żeby czytać i nie uronić. Słucham, a ty zastygasz nagle, czując opuszki palców za uchem. Toniesz, jak bezbronne dziecko w moich ramionach i rozczulasz mnie tak, że przez chwilę skrywam całe pożądanie. Głaszczę twoje włosy. Dotykam warg, które drżą z niecierpliwości. Serce tłucze się w tobie, jakby chciało uciec do mnie, więc wtulam się w ciebie, jak ty we mnie. Obejmujesz mnie rękami i nogami, bym był twój bez reszty.

Oddaję się twoim pragnieniom. Czuję, jak pulsują gorącem piersi ukryte pod nocną koszulą, jak rosną wsparte o moje ciało i wiercą się szukając ust, w których mogłyby spłonąć, lub ostygnąć. Albo wszystko naraz, bo ograniczeń nie znasz zupełnie. Gorąca róża pożądania parzy mnie w udo, w które wgryzasz się zachłannie intymnością. Pachniesz żądzą. Oszałamiasz. Gubię rytm oddechu. Twoje dłonie wdzierają się we mnie i biorą mnie w posiadanie. Krzyczę. Niech sąsiedzi się obudzą. W tej chwili nie ma na świecie nikogo. Poza tobą. Poza nami. Poza pragnieniem, które nic więcej nie potrzebuje, jak tego, by mu nie przeszkadzać. Gryziesz mnie w szyję. Mocno. Niespodzianie. Otwieram nieprzytomne oczy. W sam raz, żeby dostrzec, jak księżyc z otwartą ze zdumienia gębą spada z balustrady w gąszcz tui tuż za oknem wspinających się do nieba od lat.

8 komentarzy:

  1. ależ zmysłowo.... ja, pewnie, chrapnęłabym potężnie w międzyczasie i czar by prysł.... :DDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uwierz mi - nie chrapnęłabyś ani razu.
      widziałaś, jak koty i dzieci podstawiają się do pieszczot?
      śpiące ciało robi dokładnie to samo. i milczy zawzięcie, żeby nie spłoszyć pieszczoty.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. wiosna jak każdego roku. wodzi na pokuszenie.

      Usuń
  3. Kiedy byłam dzieckiem powiedziano mi, że na księżycu mieszka Pan Twardowski. Kiedy tylko zagląda do mojej sypialni macham ręką mówiąc Witaj! A, że podgląda - a co ma do roboty. ;-0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. starszy pan - za wiele nie zobaczy, a nawet jeśli, to co? przyleci? kogut dawno na rosół poszedł a w jednym kapciu...? z księżyca? eeee... najwyżej się oślini i serce mu oszaleje z powodu ciągów dalszych i gdybania.

      Usuń