poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Prosta ścieżka.


Ostrożnie, może nawet z szacunkiem postawiłem stopę. Równik zadrżał, jak dobrze naprężona lina, albo struna w fortepianie. Odbiłem się lekko i dostawiłem drugą stopę. Chwilę kołysałem się łapiąc równowagę. Równik odzyskał ją zdecydowanie szybciej. Podniosłem wzrok. Równik był zdecydowany i nie wahał się już wcale. Prosto jak strzała wbijał się w widnokrąg i niknął poza zasięgiem wzroku. Tupnąłem lekko nogą, a równik zadrżał, po czym przeniósł to drżenie w przód. Kiedy wróciło do mnie niespodziewaną czkawką, od tyłu, uwierzyłem, że to możliwe.

Bez pożegnania, bez pakowania bagażu, zrobiłem krok, który miał być pierwszym z kroków i ostatnim. Bo zamierzałem pójść po śladzie i wrócić tu, obchodząc ziemię. Chciałem sprawdzić – równik i siebie. Zbadać, czy mam wystarczająco sił, zapału i umiejętności, by dokonać tego, co dla równika jest codziennością. Równik milczał, ale miałem wrażenie, że było to życzliwe milczenie i poniekąd promieniujące dumą. Kolejny krok był już łatwiejszy. Każdy to wie, bo decyzję podjąć jest trudno, iść, to już i głupiec potrafi. Szedłem równikiem, z równikiem, po nim, na nim, tańcząc, opowiadając mu wszystko, co ślina na język przyniesie, zupełnie tak, jak pasażer w samochodzie, który słowami stara się utrzymać kierowcę na jawie, by nie zasnął podczas monotonii mijających, czarnych kilometrów.

Równik był prostym kompanem, i to w dosłownym tego słowa rozumieniu. Nie boczył się, nie krzywił, a jedyny uśmiech zaplatał wiernie wokół ziemi, jak zakochany chłopak oplatający ramionami wybrankę. Szedłem sam, bo trudno podejrzewać równik o czynność tak nieprzystojną, jak spacer bez uzasadnienia. On przecież i tak już tam był. Wszędzie, gdzie idąc po jego grzbiecie dojść mogłem – był. Trwale i niezawodnie. Mógł mi opowiedzieć swój świat, jednak milczał, żebym sam go poznał. Może wiedział, że nie wolno opowiadać książki, którą ktoś właśnie czyta, ani zakończenia oglądanego teraz filmu.

Kłaniałem mu się z szacunkiem. Mądry i niezłośliwy. Mijałem przestrzenie zatłoczone i totalne bezludzia. Szum oceanów hipnotyzował zachody i wschody słońca, które tańczyły, niby kobra poddana woli fakira. Jakiś wielki okręt usiłował przeskoczyć równik i dnem szorował po naprężonej strunie równika, aż zanurzyła się głęboko, by po chwili wyskoczyć w powietrze spazmatycznie łykając powietrze i chlasnąć ocean biczem, gdy znów układać się zaczął na powierzchni. Jakiś wulkan chciał się ożywić na mój widok, jednak wędzidło równika przecięło mu paszczę i posoka spłynęła na boki niby wąsy.

Nocami gwiazdy siadały na równiku, jak kosmiczna melodia. Jedne myły swoje srebrne buzie, inne plotkowały z przejęciem, a pozostałe huśtały się beztrosko. Równik znosił to z godnością, wyrozumiale. Pochlebiało mu to kosmiczne uwielbienie. Wiatr rozczesywał swoje włosy na naprężonej strunie i dostrajał dźwięki, jak prawdziwy artysta. Ćwiczył bezdech i pomrukiwania burzowe, świstał po góralsku, albo dudnił przeciągami w niewidzialnych, ciemnych tunelach. Czasami, gdy miał ochotę, zlizywał mi pot z twarzy. Soli mu brakowało? Oddawałem bez żalu.

Mijałem góry i doliny, tygodnie mijałem i istnienia wszelakie. Pewnie i własną pamięć minąłbym, bo się zamyśliłem, ale równik czuwał. Podskoczył chrząkając akurat wtedy, gdy krok ostatni stawiałem na pierwszym. Byłem w domu. Znów. Byłem, choć poszedłem donikąd. Do tutaj. Do siebie. Trudno nawet powiedzieć, że wróciłem, czy byłem, bo przecież jestem wciąż. Równik też.

6 komentarzy:

  1. Hm...Wpis ciekawy, zmuszający do dobrego skupienia. Wyczuwam tu też tzw. lekkie pióro do pisania :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. udanej zabawy. odkłaniam się z nadzieją, że masz rację w kwestii pióra.

      Usuń
  2. Jak Bóg na nieboskłonie...ciekawa perspektywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. linoskoczek... znajdzie się miejsce na linie. możesz dołączyć.

      Usuń
  3. Witaj, Oko.

    Ostatnio jakoś piosencznie kojarzą mi Twoje teksty:):

    https://www.youtube.com/watch?v=ZdmGAnxT6dI

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń