piątek, 16 października 2020

Codziennostrzał - Amok

  

Drobiazg z T3 (https://t3kstura.eu/), Codziennostrzał. Dzisiejsze założenia: Wybierz miesiąc i osadź w nim nieadekwatną porę roku. Możesz zapełnić tło fabularne, ale niech zauważalne w opisie będę owe anomalie.

 

 

 

Truskawki! Poprosiła o truskawki! Środkiem nocy i połową listopada! Nawet gastrolog nie zerkał tak skrupulatnie na jej brzuch, jak ja. Śmiała się ze mnie, przytulając, głaszcząc po policzku, na którym już błękitem zaczął pobłyskiwać jutrzejszy zarost.

 

Wstałem. Czułbym się skończoną świnią, gdybym nie wstał. Truskawki? Cóż to dla mnie! W listopadzie? Ba! W czerwcu, to każdy głupi potrafi, a moja pani… brzuch ma tak płaski, że mógłbym na nim uprawiać łyżwiarstwo figurowe.

 

Nie zmieniać tematu – truskawki! Gatki od piżamy wydawały się być wystarczające na nocne łowy. Boso, żeby nie pobudzić kotów, wyszedłem przed dom. Pięknie. Gwiazdozbiory zapraszały się nawzajem do kadryla, znad pól unosił się aromat spoconych zbóż. Sosny otulały ciepłem żywicy, a pojedyncze perły rosy łaskotały w stopy. Listopad… Piękny, stworzony do miłości. Zostawiłem kobietę wzdychającą półsennie do perwersyjnych marzeń.

 

Pamiętałem, że wczoraj, w ogródku wyzbieraliśmy wszystkie, więc nici ze zbiorów, bo przy księżycu, choćby najdoskonalszym kolejne nie dojrzeją. Furtka zaskrzypiała jęcząc z politowaniem. Głupi. Stary i głupi. Nocą na szaber po sąsiadach. Ale truskawki… Mają być, choć jeszcze nie znam motywu.

 

Za asfaltem, u Józka rosły. Na wpół dziko, bo dzieci wyjechały, a Józek woli w knajpie piwko wypić, niż na roli urzędować, jak jakiś parobek. Dopiero na miejscu zorientowałem się, że nie wziąłem ze sobą nic, w czym mógłbym owoce przynieść. Rozejrzałem się dyskretnie. Mrok krył wszystko, czego dosięgać mógł wzrok. Zsunąłem porcięta…

 

Nie jestem „rozłożysty”, jednak zdołałem nazbierać w nie więcej, niż uniósłbym w dłoniach. Każdy, kto raz w życiu doświadczył grzybowego urodzaju ponad własne marzenia wie, że koszula, spodnie, czy inna szmata zdjęta z grzbietu będzie lepsza od zaniechania zbieractwa. Nie było mnie stać na zaniechanie. Noc listopadowa litościwie pochyliła się nade mną, kiedy ja pochylałem się nad dojrzałymi, pachnącymi słodyczą owocami. Jak zwierzę.

 

Wracałem świecąc niewymownymi lepiej, niż czynił to zawstydzony, połowiczny księżyc. Moja pani, pląsała niczym Świtezianka rozwiązła i czekała już z kubkiem słodkiej śmietany pośród źdźbeł tej nocy narosłych traw. Była piękna – i noc listopadowa i moja wybranka. Truskawki pachniały oszałamiająco.

 

Potem… Potem był ciąg dalszy, o jakich dżentelmeni milczą, leniwie ssąc szczyty cygar w Cavendish Club, lub innym , równie konserwatywnym otoczeniu, gdyż dżentelmen w inne wchodzić nie ma powodu. Powiem tylko, że uroda i aromat listopadowych truskawek był zaledwie preludium, które rozrastało się i rozrastało, aż świt nadszedł nadaremnie, nie dostrzeżony wcale.

 

Potem obudziłem się szturchnięty kosturzym łokciem…

 

- Po jogurt byś poszedł dla dzieci. Weź truskawkowy, bo lubią… lubieją… No! Weź!

 

Listopad. Chlapa na rozmokniętej, gliniastej drodze, zimno i szaro-bura przyszłość pełna nieżyczliwości. Psa z domu by człowiek nie pogonił… Pójdę. Co mam zrobić. Pewnie, że pójdę… Moja piękna chce truskawek…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz