piątek, 16 października 2020

Stworzenie.

 

Schwytany u zbiegu ud – zaiskrzyłem. Każdy chyba wie, że na stykach dochodzi do przepięć i wyładowań. Iskra poszła niekonwencjonalnie – do głowy, choć dotychczas twardo stałem na nogach, a grawitacja jednoznacznie wskazywała elektryczności pożądany przez Ziemię kierunek ruchu.

 

Ulotna iskra (zapewne anormalna?) powędrowała jednak do głowy. Jak białe wino nocą pędzone z kartofli. W głowie pomieszkują po kątach demony niezwykłe, potrafiące przetworzyć na ambrozję każdy impuls. Serotonina w głowie okrzepła jak zsiadłe mleko, a następnie odpłynęła w dół, przetartym wcześniej szlakiem, zbierając z mojego czoła każdy okruch spotniałej soli i zostawiając na twarzy czerwień pragnień.

 

Eksplodowałem spontanicznie. Najwyraźniej serotonina przekroczyła masę krytyczną. Musiałem zrzucić. Słowo „musiałem” niesie w sobie zuchwałe domniemanie, że miałem wolę, ale nie – o wolności mowy nie było absolutnie. Byłem skazany na zrzut! Masa krytyczna nie pyta – ona realizuje instrukcje, czasami dokładając od siebie lawinę ekspresji.

 

Świat musiał zaistnieć na nowo, lecz reinkarnował błyskawicznie, zachowując mnie z niezręczną, krępującą masą na dłoni, która ośmieliła się pojawić na styku ud. Niewielką masą, ale jednak – dotąd tylko Bogom udawało się przeobrazić myśl w materię. Dołączyłem do wielkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz