piątek, 23 października 2020

Wątpliwość.

 

Deszcz. Całkiem niedawny. Padał i padał, jeśli można powiedzieć tak o czymś, co sprawiało wrażenie, jakby dno wanny zbutwiało nad głową i z nieba lały się strumienie zbyt obfite dla tak ubogiego słowa jak deszcz. Krople tłuste jak larwy motyli pasące się na młodych liściach kapusty potrafiły zabić dżdżownice szukające ratunku na asfaltowych chodnikach, bo poniżej traw nie umiały złapać tchu. Lewatywa niebiańska wyczyściła im układ trawienny tak, że wysmuklały natychmiast i rozciągnięte wzorem spaghetti kotłowały się unosząc ponad wodę otwory gębowe.

 

Stałem pośród mroku i wdychałem wilgoć tężejącą, choć mokra była już wystarczająco, żeby dało się wykręcać ją z włosów, czy oddechu. Odpływ kanalizacji burzowej dławił się i zachłystywał, podziemne garaże rzygały krwią, woda… wszędzie woda. Pełno jej było, choć mrok ograniczał widzenie i tylko boje latarni wystraszonych nawałnicą drżały w zimnych płomieniach niedojrzałej żółci. Gra w klasy, malowana niewprawną, małoletnią ręką rozpuściła się i teraz cały plac stał się terenem potyczki. Zabawy, w której wygrać może tylko jeden, a reszta stanie się tłem dla chwilowej sławy.

 

Ktoś nerwowo zbierał skrzynki z pelargoniami, ktoś przekleństwami motywował psa, żeby wreszcie pozbył się wilgoci i wrócił na ciepłe legowisko. Inny krył się przez zaciosami wiatru, chcącego rozebrać człowieka, bez zdejmowania z niego choćby jednego gałgana. W podcieniach bram, pod dziecięcą zjeżdżalnią kryły się nadzieje brodzące po kostki w wodzie. Bóg w piaskownicy stawiał pasjansa, co chwila zmieniając zdanie i ścierał zużyte słowa pisząc wciąż nowe – cóż dla Niego tak mała tablica? Pisał i pisał, w trzech, a może siedmiu wymiarach.

 

Ubrany, a przecież nagi. Lizany wiatrem i nocą. Stałem w zachwyceniu jakimś, które nie zna czasu i obowiązków Gapiłem się, nie licząc kropel. Przenikałem wzorkiem ciemność poszatkowaną na tak drobne interwały, że oko nie miało siły ich zmierzyć. Litościwa noc odebrała pokorę i pozwalała rozlać się wyobraźni bez umiaru. Ktoś uciekał skulony pod rozpadającym się parasolem, ktoś bosą nogą wybijał rytm pospiesznej ewakuacji. Pewnie ktoś scałowywał niebiańskie łzy ze zziębniętych piersi, ale może to tylko moje imaginacje.

 

Deszcz. Nieskończony, zachłanny, głodniejszy od watahy wilków na przednówku. I noc. Noc, w jakiej skryć się gotów każdy wróg i każdy ciąg dalszy. Zamknąłem okna, lecz rolety uniosłem po kres. Zamknąłem i patrzyłem, a skóra wygładzała się powoli. I tylko jednego wciąż nie wiem. Kto jest ZA SZYBĄ? Ja, czy deszcz?

12 komentarzy:

  1. Świetne pytanie, podobne do tego, kto kogo w ZOO obserwuje zza krat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. każdy jest w klatce, ale niektóre są większe.

      Usuń
  2. Deszcz jest wolny... My nie. Nawet jeśli czasami liźniemy wolności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może wolności trzeba poszukać w głowie?

      Usuń
    2. Tak, jeśli już czegoś szukać to zawsze w środku, nie na zewnątrz... Pozdrawiam

      Usuń
  3. Ach te dżdżownice...i niebiańska lewatywa.Całkiem ładnie się kotłowały i wysmuklały. Makaronowe powiązanie skłania do kulinarnych wariacji... dżdżownice w sosie własnym tudzież na chrupko, a la chipsy ;)
    konsumpcjonizm jak się patrzy...a raczej pełną gębą,hi,hi
    katasta227

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mięsku w zęby lepiej nie zaglądać. smacznego.

      Usuń
    2. Och,przy mnie mięsko może odpoczywać w spokoju.Ale warzywa muszą się mieć na baczności.O zaglądaniu w ząbki też nie ma mowy. To takie intymne sprawy... :)
      katasta227

      Usuń
  4. Brr...wilgoć i ziąb, jednak wolałabym zostać wewnątrz. Deszcz ma swój świat.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kto jest za szybą, życie, CZY ułuda??
    Lubię te Twoje fil9zoficzne rozkminki

    OdpowiedzUsuń