środa, 11 listopada 2020

Zagłada

 

- Trudno nie usłyszeć o cmentarzysku słoni – podsiwiały gość zdawał się mówić bardziej do siebie, jak do mnie, chociaż mierzył mnie wzrokiem trzeźwym nad podziw – pan zapewne też słyszał, że słonie potrafią przejść tysiące kilometrów bezdroży, żeby wyzionąć ducha gdzieś, gdzie nikt nie odnajdzie ich zwłok?

 

Kiwnąłem głową, że owszem, słyszeć, słyszałem, ale jakoś ta informacja nie pozbawiła mnie wewnętrznego spokoju.

 

- A spadające znienacka ptaki? – Zaatakował – Proszę przypomnieć sobie wieści z Ameryki, czy południa Europy. Ptaki spadające całymi chmarami. Jak wygłodniała szarańcza. I co? Nic panu nie świta?

 

Wciąż nie udało mu się wybić mnie z monotonii zegara kiwającego się nad barem smętnie i równomiernie, ale nie ustawał w wysiłkach. Widać, że jego wzburzenie rośnie w miarę własnych słów – taka samonapędzająca się maszyna. Ponoć, to się nazywa perpetuum mobile…

 

- Albo wieloryby! Tak! – Wydawał się uszczęśliwiony przypomnieniem – Walenie, które samobójczo wypływają na plaże, z której nie mogły już zawrócić na głęboką wodę i masowo mrące na piasku… Pamięta pan? Telewizja w wiadomościach trąbiła głośno, nauka wypowiadała się, snuła hipotezy…

 

Patrzyłem na jego emocje i coś we mnie poczęło się kotłować, chociaż miałem apetyt na kolejnego drinka nie niepokojony zamętem wszechświata.

 

- I pszczoły! – dobił mnie kompletnie – Potrafią wyroić się, po czym uciekają, mrąc całymi pasiekami, razem z dzikimi i tylko patrzeć, jak znikną z atlasu żyjących stworzeń. Czterdzieści procent! Przecież to koniec świata. Apokalipsa, jak się patrzy!

 

Wypiłem szybciej, niż zamierzałem. Dlaczego mnie torturuje swoimi… znaczy zwierzęcymi problemami? Mało mu swoich własnych? I zamiast cieszyć się smakiem drinka, ja nurzam się w gównie śmierci obcych, niemal nigdy nie widywanych stworzeń. I po co mi to? Czemu musi zatruć mi wieczór, kiedy wreszcie mogę bezmyślnie, może wręcz głupio zasiąść i konsumować raczej wyszukane trunki, bo jutro święto i nie trzeba nic, za to można niemal wszystko?

 

- I te… no… nietoperze – dobił mnie – Nietoperze ponoć też…

 

Wygiąłem się w paragraf i otrząsałem się, jak po zimnym prysznicu. Niezbyt inteligentnie, albo po prostu głupio. Ciało przybrało kształt znaku zapytania i teraz już pilnowałem wzrokiem i uszami ust jegomościa, który jak na złość zaczął się nawilżać, przerywając smętne pytania i nie udzielając żadnej, choćby najpodlejszej odpowiedzi. Czekając kiwnąłem na kelnera, żeby powielił poprzedni ruch. Moja łaskawość napotkała pytający wzrok obsługi, czy visa-vis stojącą szklaneczkę również powielić, a ja skromnie przytaknąłem. Niech ma! Nie zbiednieję stawiając drinka malkontentowi, a może dzięki temu gambitowi wyjaśni swoje wzburzenie.

 

- Wiesz? – Drink najwyraźniej go ośmielił – Zastanów się. Natura chroni życie i robi co zdoła, żeby przetrwać. Darwin doskonale zgadł, że w walce o przetrwanie każde życie gotowe jest do skrajnych poświęceń i przemian, żeby tylko wzmocnić życiowe procesy i pozwolić mu na reinkarnację; tę najprymitywniejszą, poprzez prokreację. Wszystko dla życia. A tu co mamy? Autodestrukcję i samozagładę. Samobójcze nie tylko myśli, ale i czyny. I to nie pojedyncze, lecz zmasowane. Nienaturalne…

 

- Dotychczas to ludzkość poświęcała mnóstwo czasu i energii, żeby zniszczyć nie tylko świat przyrody, ale i siebie nawzajem. Wojny z byle powodu, zakusy międzysąsiedzkie, eskalujące do globalnych konfliktów. Wszystkie możliwe wady koncentrują się na jednym. Zniszczyć, unicestwić i przejąć kontrolę. Ambicje sięgające absurdu, a czasami i dalej. Nie dziwi cię to?

 

Zaniepokojenie rosło we mnie, bo wreszcie dotarło, co do mnie mówi. Zwierzęta, to nie ludzie, którzy potrafią się samookaleczać, albo unicestwiać. One mają zdrowy rozsądek i niepohamowaną żądzę życia.

 

- Cały ten galimatias nie może być przypadkowy. To starannie zaprojektowana historia, która zdarzała się już i zdarzać się będzie znów. Pomyśl tylko. Świat się rozwija i rozwija, korzysta coraz zuchwalej z zasobów i pragnie więcej, niż potrzebuje. Zaczyna pogrążać się w działaniach nie mających nic wspólnego z chęcią przetrwania. Ludzie zaczynają bawić się w Boga. Decydować o życiu innych. A jeśli Bóg nie życzy sobie podkradania jego kompetencji?

 

- A może… - Człowiek najwyraźniej dawkował własne podejrzenia, żebym za nimi nadążył – Może mamy wszytą instrukcję? Może nasze organizmy zawierają zapis, sprowadzający nas ku autodestrukcji, kiedy przekroczymy pewien poziom zuchwalstwa? Kiedy zniszczymy Ziemię tak bardzo, że wymagać będzie odpoczynku od ludzi? Może wszystko, co żyje gdzieś w spiralach DNA ma kod autodestrukcji? Gen zagłady uruchamiany boskim skinieniem, kiedy życie przekroczy granice i zacznie pragnąć więcej, niż powinna?

 

Przerażająca wizja wysuszyła mi gardło. Gestem przywołałem kelnera, żeby uzupełnił nasze szklaneczki i patrzyłem na mojego rozmówcę z szeroko otwartymi oczami. Jednym haustem opróżniłem szklankę i zamówiłem kolejną.

 

- Widzisz… - Westchnął – Już się zaczęło. Nawet tu i teraz zabijamy się nawzajem pijąc tę truciznę. Na pewno nie Bóg ją wymyślił… Na pewno… Ziemia zaczęła się już czyścić z pasożytów.

2 komentarze:

  1. O matko, trafić takiego kaznodzieję przy barze...to się nazywa zapić robaka.

    OdpowiedzUsuń