poniedziałek, 25 października 2021

Niedopowiedzenie.

 

Pomnik spiżowym wzrokiem penetrował granitową wyściółkę, bez litości koszoną markową (a jakże!) kosą przez pana pachnącego intensywniej, niż koń świeżo po westernie. Na parkowych trawnikach spotykają się ci, którym do lasu już nie po drodze, lecz z niegasnącą słabością do grzybobrania. Dzieci podglądane z zazdrością przez wiewiórki i wrony, przez znaczące kijami kroki staruszkowych spacerów, przez słońce zlizujące pot i łzy z umorusanych buź. Wykradam orzechy z więdnących traw, ścigany nienawistnym wzrokiem czarniejszych od nocy gawronów. Służby rozmaite sygnalizują pilne potrzeby, więc pozostali użytkownicy drogi tłoczą się na poboczach, lekce sobie ważąc restrykcyjne wymogi czwartej fali pandemicznych turbulencji i reklamy pełne łzawych błagań fałszywych przedsiębiorców, odartych ze złudzeń ponad rok temu. Patrzę wzrokiem nieciężkim, zbyt powolnym dla pancernie odzianego ruchu komunikacji indywidualnej, bądź zbiorowej. Ja widzę, jak na klony jesień spada z nieba, zmieniając niedojrzałość zieleni w czerwień krwi gorejącej, w żółć pulsującej burzy słonecznej, w brąz strawionej masy pokarmowej, z której motyle wypiły powierzchniową wilgoć. Znów nienawistny dźwięk kosy sugeruje, że jutro mógł będę przejść suchym kolanem przez ugór miejskiego trawnika, bo za chwilę zostanie ogołocony do cna i najwyżej po kostkach lizać mnie będzie, gdybym wpadł w ramiona euforii i wybiegł z domu, nim się w strój odzieję. Wspominam nastolatki z przystanku autobusowego, usiłujące upodobnić się do klasowych kolegów i tych ostatnich z kolczykami, włosami odważnie rozpuszczonymi i głosem pełnym perwersyjnej niewinności, któremu brak domniemania zuchwałości, na jaką stać nawet mnie! A przecież…

2 komentarze: