czwartek, 21 listopada 2024

Kierowca ze skierowaniem od kierownika kieratu.

 

   Żeby nawet podejrzeń nie mieć w kwestii płci istoty idącej przede mną? Na podstawie stroju nie dało się wyrokować, ani nawet domniemywać. Dopiero broda stała się istotną wskazówką, choć pewności nigdy za wiele – kurczaki na hormonach gotowe i dziewczę obrzucić bródką. Ech! I nawet nie wiem teraz, czy to problem okulistyczny, czy psychiatryczny.


    Miękkie światło sodowych latarni nie raziło, nie rozświetlało mroku. Kładło się dyskretnie na Rzece, albo architekturze, nie czyniąc im szkody. Gość skisł we śnie i zanieczyścił atmosferę w pojeździe. Klimatyzacja była bezradna. Kamienny Kopernik tonący w objęciach zachłannej wierzby zerkał na wzgórze, którego szczyt niegdyś zdobiło obserwatorium. Rusałka w bieli wysiadła szukając akwenu godnego udźwignąć jej wyporność. Nastolatki płci brzydszej noszą wąskie spodnie, a dziewczęta coraz szersze. Szczególnie nogawice dresów gotowe pomieścić nie jedną nóżkę, a całą istotę, czasami wręcz w godziwym towarzystwie.


    Sąsiadka opróżnia dwa pocieszne pieski, zbierając ciepłe efekty przemiany materii. Kiedy się uśmiecha – wygląda idealnie. Szczęśliwie religia nie zakazuje jej uśmiechu, więc odkłania się z uśmiechem, ku mojej radości. Z-grubsza-dziesięciolatek telefon obsługiwał niczym wirtuoz, za to schylenie się po „upadnięty” kwit zdawało się być zadaniem awykonalnym.

środa, 20 listopada 2024

Stoik stroi, stroik stoi.

 

    Starszy, ale bardzo dziarski facet szedł krokiem tragarza, dźwigając prawie pusty plecak, po którym spacerował kot luzem. Kot beztrosko rozglądał się po okolicy nie tracąc równowagi i przechadzał się po ramionach gościa, ogonem łaskocząc go w tył głowy. Nieco bardziej uśmiechnięty poszedłem dalej, we wspomnienia.


    Padło na żeliwnego byka stojącego nieopodal schodów wiodących do piwnicy, w której co chwila inna knajpa usiłuje oszołomić klientów oryginalnością. Ja pamiętam ją w wersji kubańskiej. Barman w trakcie pracy, spontanicznie zapraszał kelnerkę, obsługę kuchni i kogo tylko się dało, żeby zatańczyć rumbę, czy salsę. Zapraszali gości, żeby dołączali i cierpliwie pokazywali kroki, gdy tylko znaleźli się chętni. Dziś knajpa nazywa się TANGO. Kto wie, czy nie argentyńskie.


    Młoda kobieta, w stroju doskonale udającym przedwojenny smak, wyglądała więcej niż znakomicie, siedząc w berecie, krótkim płaszczu, wielowarstwowej sukience i półbucikach na przystanku. Korciło mnie, żeby jej pogratulować stylu, ale obawiałem się, że odpowie cyrylicą.

wtorek, 19 listopada 2024

Szczupły chłopak – szczupak.

 

    Na placu zabaw umarł niebieski osiołek. Leży na boczku ze wzdętym brzuszkiem i gumowym okiem zerka na zjeżdżalnię, pod którą przycupnęły ruiny jednodniowych zamków, wywrotki bez kierowcy, foremki i łopatki. Wokół osiołka drżą na wietrze złote liście. Jakiś ptak rechocząc odprowadza mnie na przystanek Nie udaje się go wypatrzyć w mroku, a zgadnąć nie umiem, któż to jest tak wytrawnym i zawziętym szydercą.


    Dziewczyna Yeti (aby pozbawić niepewności, nie chodzi o samicę Yeti, tylko o wybrankę stwora) w białym, kosmatym kożuszku, adidasach „Adidasa” zatraciła się w braku wystarczającej ilości końcówek, w wyniku czego spadł jej telefon na podłogę. Szczęśliwie (?) kawę w papierowej tytce utrzymała. W wiacie nieopodal dworca trwała biba kloszardów płci wszelakiej – coś, jakby spotkanie klasowe trzydzieści lat po maturze.

sobota, 16 listopada 2024

Katarynka – zakatarzona kobieta?

 

    Szczeknął na mnie (bez nienawiści) biały pies. Odszczeknąłem najuprzejmiej, jak umiałem. Właściciel (psa) zajęty flirtem telefonicznym zignorował tę naszą niezbyt wyszukaną dyskusję. Drzewa wyłysiały już bardzo. Inne bronią się ostatkiem sił, znaczy liści. Tuje, ordynarnie pocięte rok temu znów skrócono o kolejny metr. W tym tempie, za pięć lat będzie po nich. W piekarni, w niezbyt długiej kolejce stał spory pies, przebierając nóżkami. Chyba chciało mu się siku, ale może denerwował się, czy jego pani nie zapomni o bułeczkach, słodkich paluchach, czy łakociach dla gości niedzielnych. Słońce przechadzało się alejkami, albo zaglądało do okien, oślepiając, lecz nie parząc. Pochłodniało wyraźnie, skoro nawet słońce nie potrafi dostarczyć ciepła.

Prasówka cd.

 

1. Zapozowała toples.

    Kobieta, ubrana jedynie w łóżko pozowała do zdjęć, co miało stanowić dowód, że dotarła na drugi koniec świata. Dotarła, no i co? Po drodze zapewne ukradli jej ubrania.


2. Wpadka graficzna.

    Wiem, że jestem zacofany niemożebnie, ale wpadka polegała na tym, że pani z telewizji wydaliła ustnie słowo „gówno”. I to na żywo. Być może powiedziała to tak plastycznie, że malarze chwycili za pędzle, graficy za ołówki, a pozostali… no… Grunt, że rzeczona wydzielina musiała zostać zobrazowana, aby stać się treścią memów i artykułu.


3. Zarządzanie wodą.

    Bo grożą nam niedobory. Konieczna jest retencja i efektywność. Radość, że ktoś poważnie zajął się tematem nieco tłumi informacja, że owa efektywność polega na założeniu liczników ze zdalnym odczytem. I sam nie wiem, czy to przejaw retencji, czy efektywności. Grunt, że są pieniądze! I urzędnicy.


4. Męskość, to choroba genetyczna.

    Tak się wypowiedziała oficjalnie „pani”, która rok temu rozpoczęła „tranzycję”, żeby móc wyglądać, jak stereotypowa kobieta, choć to kosztuje. Żeby ostatecznie porzucić świat męski, postanowił/a zostać lesbijką. Proces przemiany potrwa jeszcze, być może do emerytury, ale sfera seksualności została już zdefiniowana do końca.


5. Płaska ryba udała się na płytsze wody.

    Zazwyczaj pływa głęboko, udając wstążkę długości około 23 metrów, albo „nawet piętnastu”, jak twierdzi autor. Ta jednak miała zaledwie dwa, co również napisał autor, zamieszczając zdjęcie nurków asystujących rybie w podróży na świeże powietrze. Moim zdaniem, ciało nurka było co najmniej trzykrotnie mniejsze od sfotografowanej rybki, jednak Azjaci przeważnie są niscy, więc pewnie mieli po siedemdziesiąt centymetrów wzrostu – to się zdarza. Na płyciznę rybki wypływają wyłącznie „w kilku sytuacjach” - przed trzęsieniem ziemi, względnie po.


6. Odziana w bikini kpi.

    Mogą być dwie królowe, te co siedzą w kiblu, i te co siedzą w jacuzzi. Intrygujące. Logika świadczyłaby, że onych królowych musi być minimum cztery i nic mniej. Absolutnie. Dwie w jacuzzi i dwie w kiblu. A teraz, kiedy już wiem, gdzie szukać księżniczek, zaczynam zerkać do pomieszczeń sanitarnych, w nadziei, że i dla mnie jakaś będzie uprzejma „mądrze wybrać drogę życiową”.


7. Poligamia.

    Serce, wątroba, nerki i mózg rozkochali się w kurkumie. Nie wiadomo, czy z wzajemnością, ale jednak. Uczucie czyste, nie rażone nerwem, gdyż kurkumina (E-100, jak kto woli) redukuje stres. Mam nadzieję, że na widok szczypty kurkumy, organy nie pobiją się jak nie przymierzając nastolatki na widok atrakcyjnej nastolatki.


8. Polacy przytyli.

    Po pandemii. Od trzech do sześciu kilo na głowę. Dowiedziałem się tego z artykułu o żywieniu przedszkolnym, w którym dominuje przetworzona namiastka mięsa i cukier, a przesłodzone (jedzonkiem i napojami) dziecko musiało pić kranówkę. W moim Mieście kranówka jest reklamowana nawet przez MPK, jako zamiennik wody w butelkach.


9. Sportowe fakty.

    Wielu chłopa uwielbia wiadomości sportowe. Ja znalazłem taką. Jedną z gwiazd Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, została obwołana motylanka (pływaczka stylem motylkowym – nieuleczalny przypadek autora), wydalona (słowo zbyt dosadne fizjologicznie) z wioski olimpijskiej. Po własnym, nieudanym starcie ogłosiła sportową emeryturę i zwiedzała Paryż, być może szukając miłości, skoro na sukcesy już liczyć nie mogła. I to oburzyło komitet olimpijski. Naprawdę grzechem jest zwiedzanie miasta goszczącego najlepszych sportowców świata?


10. Świeci pośladkami.

    Święta idą (ponoć pani Carey od kilku tygodni o niczym innym nie gada), więc blask jak najbardziej na miejscu. Nie do kupienia, więc trudno byłoby ów blask zapakować i wsunąć ukradkiem pod choinkę. Ale można samodzielnie osiągnąć. Wystarczy założyć kieckę przeciętą na pół i w takiej ruszyć na podbój miasta, dyskretnie powiadamiając o ekspedycji zaprzyjaźnionych parapetów. parafrazów… rapaportów, papa ratzingerów. Tych no, co z krzaków strzelają sensacyjne foty. Tylko klimat trochę nie sprzyja, bo zamiast lśnić, łatwiej dorobić się rumieńców.

Poręcz może poręczyć, czy raczej podręczyć?

 

    Kobiety solidne opanowały przedświt. Wewnętrzne bogactwo rozpychało posłuszne ciała, by stało się zdolnym pomieścić i piękno, i niebanalne pomysły, zainteresowania, czy drobne wątpliwości… Trzeba być kompletnym ignorantem, by sądzić, że ubogim ciele może skrywać się wielka głębia. A nawet jeśli, to musiałaby niepotrzebnie się tłoczyć.


    Ilość podbiegających osób sugerowała, że autobus galopował zbyt szybko, bo trudno podejrzewać masowych spóźnialskich na jednym z najpopularniejszych przystanków dla wsiadających. Na krzyżówce został gość, stojący okrakiem nad półtoralitrową butelką, ale nie wyglądał na sprzedawcę oranżady dla spragnionych, bo żadna z dróg nie wyglądała na deptak spacerowy. Długowłosy rudzielec podśpiewywał sobie bezgłośnie i tańczył głową do wtóru bezprzewodowych melodii sączących się wprost do mózgu. Muzyka musiała być porywająca, bo do głowy i ust dołączyły palce zdobne w bardzo wyszukany lakier. Kozacy, jak winogrona – występują kiściami.


    Dochodzę do wniosku, że ktoś (nie mam pojęcia kto) skutecznie wmówił kobietom, że atrakcyjne będą jedynie w czerni. I one w to uwierzyły dyskwalifikując kolory z codziennego menu. W powodzi czerni wyławiam wieczną nastolatkę, która zmarszczki ukrywała pod rzadką, różowiutką grzywką, a w bardzo wysokich glanach jedno ze sznurowadeł było błękitne, jak oceany w reklamowych folderach.


    Przez centrum, na sygnale, gnała straż miejska – czyżby zamierzali odbijać prezydenta? Przecież sam się wykupił z niewoli za dwie stówki gotówką.

piątek, 15 listopada 2024

Starucha grucha, że grusza za gruba w uszach.

 

    Ciemność przecinał gość przytroczony do niewidzialnego psa marki pudel. Pies był niemal tak czarny, jak spowijająca go atmosfera, tylko był bardziej kędzierzawy. Gatunek ginący. Pudle wyszły z mody nie nawet złej prasy nie mają – w ogóle świat o nich zapomniał.


    W autobusie zabrakło Starych, Dobrych Nieznajomych, pustkę po nich wypełniać usiłowała starsza pani w omdlewająco różowiastym sweterku kryjącym b=wielce doświadczoną pupkę. Taki sweter nazywa się (chyba) tuniką – taki habit w wersji mini dla cywili. Pani nogi miała młodsze o przynajmniej dwadzieścia lat od twarzy i teraz nie wiem, czy to twarz była tak zużyta, czy nogi świeżo po restauracji w markowych salonach piękności.


    Aromatyzowany jegomość idąc krokiem Charlie Chaplina inwentaryzował zawartość ulicznych kubełków z wyraźnym zawodowstwem w ruchach. Senne ulice nie wnosiły wartości, a widzenia rozcieńczone wilgocią, w której dobrze czuć się mogą rzeki i ryby nie nastrajały do pieśni. Szczęściem do łez również nie.

czwartek, 14 listopada 2024

Przejść w bród bród pełen bród.

 

    Sąsiadka postury więcej niż słusznej, tłukła się pośród nocy, łażąc boso po chałupie z werwą niezbędną, by piętami wytłuc hasające po podłodze niewidzialne karaluchy. Szczęśliwie nie czyniła tego (tym razem) w szpilkach, bo wtedy efekt przypomina serię z karabinu maszynowego, albo ołowiany deszcz bębniący o blaszany dach.


    Tymczasem na Miasto spadł śnieg. „Techniczny”, jak nie doczytałem w prasówce, nękający tereny przemysłowe, w tym nieodległe Czechy. Samotna (tzn bez drugiej do kompletu), Ruda Kobra z naelektryzowanym włosem jechała gdzie indziej niż dotychczas. A ja, zaskoczony przez kontrolę biletową (kanar płci żeńskiej to kanarka? Kanarzyca? Wydawała się miłą osobą, choć fach uprawia nieszczególny) wjechałem w dzielnicę Boga, gdzie krzewy i żywopłoty przypominały zmarznięte jeżę, czy włochate gąsienice. Rzeka na zimno połykała kaszę manną lecącą z nieba, a na klombach reflektory podświetlały suche pęki traw. Gościa powłóczącego prawą nóżką spotykam tam, gdzie wiem, że nie jestem spóźniony. Jest dobrze. Naprawdę. Listopad zachowuje się zgodnie z nazwą i nie wynurza się przed szereg, a ja mogę podziwiać łysiejące korony drzew. Warto, bo są naprawdę piękne, gdy już wynurzą się z gąszczu listowia.

środa, 13 listopada 2024

Skrypty z krypty.

 

    No i stało się. Dzień jeszcze nie stał się nawet sugestią, kiedy mama z synkiem wskroś świateł wbrew nim, czy zgodnie z nurtem biegli do autobusu, w którym już sadowiła się chłopina, której spod kaptura, w zastępstwie twarzy wylewała się blond grzywka być może ukradziona lamie. Piękna pani o bladziutkiej, okrągłej buzi chwaliła się włosami, które choć czarne, zdawały się jaśnieć. Hebanowa blondynka? Obok niej chłop zwalisty, masywny, idealny do określeń typowych dla górskich łańcuchów popełniał na siedząco striptiz, gdyż atmosfera wewnątrz była gorrrąca, jak samo piekło.


    Wzgórze, pozostałość po miejskich fortyfikacjach zniszczonych na rozkaz konusa Napoleona okryła się grubym dywanem żółtych i brązowych liści, spijających nocną mgłę.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Ekstrakt o eliminacji kolejnych szans.

 

    Zaspałem, więc pognałem czym prędzej do lustra, po drodze ściągając piżamkę. Nie, nie wyrosły mi skrzydła, więc lataniem głowy sobie nie muszę zaprzątać. Ogona zresztą też nie miałem, więc i pływanie delfinem odpadło. Zostało po staremu dreptać i spóźnić się haniebnie.