sobota, 8 listopada 2025

Instynkty.

 

    Szliśmy wąską, skalną półką. Dzień miał się ku końcowi i wszyscy byliśmy mocno zmęczeni. W pionie trzymała nas świadomość, że już niedaleko do celu. Idąca za mną dziewczyna, choć dzielnie nie przyznawała się, miała dość i coraz śmielej chwytała mnie za kurtkę, albo szukała dłoni, żeby tym iluzorycznym wsparciem podeprzeć nadwątlone siły. Przede mną szedł chyba najsilniejszy z nas. Niewiele mówił, ale teren znał i prowadził pewnie. Zostało nam do pokonania ostatnie przewężenie, na które wchodziliśmy ostrożnie. Raptem kilkadziesiąt metrów dzieliło nas od wygodnego i szerokiego traktu turystycznego wiodącego do schroniska. Dziewczyna chyba tylko dlatego nie upadła jeszcze na duchu, mimo że ciało ledwie mieściło się na tej półce i o komforcie, czy cieszeniu się krajobrazem mowy być nie mogło.

    - Jeszcze chwila skupienia – idący przodem odwrócił się na moment i uśmiechał się – ostatni trudny fragment i jesteśmy w domu. Już czuję jak pachnie bigos, a i kapka grzańca przyda się po takim spacerze. Co?


    Nim skończył mówić omsknęła mu się noga. Poleciały daleko w dół drobne kamyczki, a on stracił równowagę i otchłań wezwała go do siebie. Dobry humor zbladł natychmiast i twarz okryło przerażenie. Ciało wychylone poza granicę równowagi wiedziało już, że nie ma dla niego ratunku, a mimo to zdążył wyciągnąć do mnie rękę. Odruchowo chciałem ją łapać, ale strach mnie sparaliżował. Strach? Nieprawda. Nie miałem odwagi się przyznać nawet przed sobą, że na widok jego wyciągniętej ręki myśl pomknęła jak błyskawica – podam mu rękę, a on waży z dziewięćdziesiąt kilo, szarpnie mocno, polecę za nim i ta biedna dziewczyna z tyłu, trzymająca się mnie raczej kurczowo, zanim się zorientuje też będzie w drodze na dół, bo nie puści wystarczająco szybko. Zabiję nas. Mnie i ją, jeśli teraz wyciągnę rękę. Nie wyciągnąłem. Patrzyłem jak spada w przepaść, jego oczy wykrzywione nagłą nienawiścią i krzyk rozpaczy, bezradności i przerażenia tłukł się echami po wszystkich wierzchołkach. Potworność.


    - Dlaczego, dlaczego go nie złapałeś – dziewczyna dostała histerii i szarpała mnie za kurtkę – mogłeś go uratować, a tylko patrzyłeś jak spada draniu!


    - Uspokój się – grobowym głosem osadziłem ją w miejscu – Nie mogłem mu pomóc. Gdybym podał mu rękę, teraz bylibyśmy we trójkę na dole. Więc zamilcz i ciesz się, że nie zginęliśmy. A z tym widokiem będziemy musieli żyć do końca świata. Ja będę musiał. Więc, jeśli łaska, przestań się drzeć, bo został nam jeszcze kawałek, zanim będziemy bezpieczni. Musisz się opanować i iść. Nie możemy tu zostać na noc, ani wrócić. Z tyłu zostawiliśmy znacznie więcej, niż zostało. Więc otrzyj piękny nosek, te wielkie oczy i chodź, póki cokolwiek widać. Płakać będziemy dopiero na szlaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz