piątek, 8 maja 2020

Od(-)nowa.


Oparte o płot, smutne, porzucone wspomnienia. Jak licha kurtka, albo dziurawy dzban. Wiszą bezpańsko i tylko wiatr je trąca zachęcając do zabawy, która im nie w głowie. Ciężko się bawić bezdomnemu. Nie każdy jest Cyganem, żeby pośród kosmosu wszędzie czuł się u siebie. Większość uznaje obce klimaty na krótko, na wakacje, na zbieranie okruchów, jakich koło domu znaleźć się nie da, jednak żyć pośród bezkresu? To trzeba nie tylko kochać, ale i umieć. Żeby móc przeżyć i w tańczącym blasku ognia, gdy zmierzch łaskawie poukrywa twarze opowiadać.

Był czas gawędziarzy. Trubadurów, wędrownych poetów i grajków. Teraz nawet Cyganie w zimnym, niebieskim świetle telewizorów szukają gawędy na długie wieczory. Milczenie? Niemodne, passe, teraz trzeba krzyczeć bzdury głośniej od innych. Jeździć dalej, niż ci, co wokół i żreć każdą egzotyczną potrawę, choćby była niejadalna. Wszystko i wszędzie, byle nie tu. Tu można najwyżej wspominać o „tam”. Specjaliści potrafią wspominać nawet to, czego nie widzieli i gdzie w życiu nie byli. Potęga TV do spółki z Internetem spleciona z zuchwałą bezczelnością wystarcza.

A tu, przy płocie, przewieszone przez sztachety wspomnienia, które nie sięgają dalej niż wioska i pobliskie miasteczko. Nawet nie stare. Wciąż dychają. Próbowałem przymierzyć, ale dziewczęce były. Nie dla mnie. Trudno było się w nie wpasować, tu zabrakło, tam uwierały, a gdzie indziej zbyt wiele miejsca… Wisiały na płocie niepokojone lekko roześmianym, rumianym wiatrem, który wytrząsa z nich kurz i szczegóły. Resztki ciepła młodego ciała.

Stałem tuż obok, niemal pod rękę z tymi wspomnieniami i gawędziliśmy patrząc jak słońce odmierza kwadranse prześlizgując się między sztachetami. Były miłe. Gościnne. I harde, bo młodość nie znosi kompromisów. Woli tupnąć nogą, a nawet zapłakać, żeby tylko nie być nijaką i bladą. I takie były te porzucone wspomnienia, podparte soczystym przekleństwem na do widzenia… Ja wiem, wierzę, że to na do widzenia, ale wspomnienia upierają się, że to było „żegnaj”, wykluczające powroty.

Nie uwierzyłem im. One gorące. Ruchliwe, jak rój pszczół. Wciąż nie znają tęsknot i łatwo im szafować słowami „na zawsze”, „nigdy”. To minie, jak mija lato, jak kończy się poranek. Przysiadłem się do tych wspomnień, nie przeszkadzając. Chyba nawet ucieszyły się, że mogą się wyżalić. Że mają wreszcie komu. Nie sądziłem, że jestem aż takim ignorantem, gdy chodzi o nastoletnią dziewczęcość. A jednak. Nic nie wiedziałem o niej i każde zdanie pogłębiało moje zdumienie. Gdy wspomnienia skończyły gawędę soczystym „niech was wszystkich szlag!” pojawił się jakiś pryszczaty młodzieniec i rower oparł o płot nie zważając na wspomnienia schnące w słońcu. Popatrzył na mnie, następnie na szosę. Zapalił. Chyba demonstracyjnie, żeby pokazać jaki jest dorosły. I milczał bardzo po męsku. Siedziałem wsparty o płot i cudze wspomnienia, a on stał pośród nietrwałych, tytoniowych obłoczków. W końcu rzucił niedopałek na asfalt i plunął z wyraźną pogardą.

- Pan też? – ni to zapytał, ni to stwierdził

- Co „ja też”? – zdziwiłem się.

- Pan też ucieka? I nie wróci nigdy? – pokazał na coś brodą. Nade mną tkwił znak drogowy oznaczający przystanek autobusowy. Na żądanie – Tu zostały już tylko trzy zamieszkane domy. Ona… wyjechała wczoraj. Powiedziała, że nie wróci. Nikt nie wraca. Pan też?

2 komentarze:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=WiBlfFIFCk8&feature=share&fbclid=IwAR3_FHkA-rmfMVobC05SLx-eYATNew3RxSBHIKsoMq2n_91n5b7Clj7ChuU

    OdpowiedzUsuń