poniedziałek, 25 maja 2020

Toast.


Białe światło na niebie. Pojawiało się wcześniej, niż gwiazdy, ale przy pierwszej lepszej okazji próbowało ukryć się w ławicy drogi mlecznej. W nieprzebranym gąszczu nikło w oczach przysłonięte innymi. Jedynie wieczorami, nim pozostałe gwiazdy były uprzejme rozpalić noc można było dostrzec to światło.

- Pierwsza gwiazdka – wyjąłem słowa jak królika z kapelusza atakując werbalnie otoczenie skupione na konsumpcji.

- Taaa… ale lepiej, żeby o nas nie pamiętała – mruknął sponad kufla domorosły astronom – W ogóle lepiej byłoby, gdyby nigdy nie świeciła w tę stronę.

- A co? – zapytałem zdumiony, że są gwiazdy, którym może być niechętny, kiedy inne podgląda namiętnie i flirtuje po nocach, gdy tylko czas mu pozwala.

- Jakby to powiedzieć – zaczął tajemniczo – Tak naprawdę, to nie jest gwiazda. Trudno w ogóle nazwać jakoś ów obiekt. Czasami go widać, innym razem nie pojawia się wcale. Niknie na dłuższy czas. Kiedy jednak się pojawi, to nigdy nie jest dobrą wróżbą. Bardziej sprzyja, kiedy całkiem zanika, nawet w ludzkiej pamięci. Skoro ty, laik, zauważyłeś, że zerka w naszą stronę, to zły znak. Obyśmy mieli szczęście. Nie chcę patrzyć w tamtą stronę, bo za każdym razem wzbudza we mnie melancholię i pozostawia mnie bezradnym, jak dziecko w obliczu atomowego ataku.

Zaskoczył mnie. Zła wróżba? Na niebie? On, niemal z naukowym podejściem, a tu metafizyczne lęki i uprzedzenia, jakby chciał się przebranżowić i horoskopy stawiać, robiąc konkurencję cygankom żyjącym z wróżbiarstwa. Patrzyłem najwyraźniej wystarczająco tępym wzrokiem, żeby skłonić go do rozwinięcia myśli.

- Z tym „czymś” problem polega na tym, że dopóki nie widać, to z braku energii. I zasadniczo nie istnieje. Coś, jak pusty magazyn, rozumiesz? Albo magazyn, albo pusty. Po złożeniu całość nie klei się. Nie działa. Paradoks taki. Jednak TEN magazyn jest, chociaż czasami go nie widać. Zbiera kosmiczną energię. Pasie się. Żre bez umiaru. Każdy, najdrobniejszy kwant energii, światła, materii… Wszystko, co ma pecha znaleźć się na wprost otwartych wrót magazynu. Wszystko, co przemierza wszechświat w pobliżu jest pożerane i zamienione na światło. Czasem trwa to milenium, innym razem rok. Wszystko zależy od ilości kosmicznych śmieci. Bo toto żre bez ustanku. I rośnie. Przypatrz się jutro i za tydzień, a sam zobaczysz, że napuchnie jak dobrze podlewany arbuz w szklarni. Chyba, że zniknie…

Przerwał i podniósł kufel w górę. Lubił dramatyzować. Ci, co w gwiazdy patrzą, muszą mieć w sobie nutę romantyczności i duszę bajarza-poety. Niczym lustrzane odbicie uniosłem kufel i też zamoczyłem usta czekając na kontynuację gawędy. Nie przerywa się w takim miejscu opowieści, szczególnie siedząc naprzeciw ciężkiego, szklanego kufla do połowy wypełnionego pieniącym się płynem.

- Masa krytyczna… - podjął wątek – Rozumiesz? Energia zbiera się i zbiera. Ładunek rośnie, aż przekroczy granicę. Potem następuje wybuch. Rozładowanie. Coś, na kształt pioruna. Tylko, że tu ładunkiem nie są elektrony, a fotony. Światło. Promieniowanie. Czysta, nieskażona niczym fala, która nie napotka żadnego oporu w próżni kosmosu. Stąd widzimy ją oślepiająco białą. Chyba pamiętasz z lekcji fizyki, że białe światło ma wszystkie składowe, więc wszystkie możliwe kolory mieszczą się w nim, a najgłupszy pryzmat potrafi rozszczepić to światło na pełną tęczę. Tę widzialną. Możesz się domyślać, że pryzmat potrafi rozdzielić też te długości „światła”, którego nie dostrzeże ludzkie oko, co wcale nie oznacza, że tych fal nie ma. Roentgen, podczerwień, ultrafiolet – to wszystko są fale, czyli światło poza zakresem widzialności ludzkiej. Inne stworzenia mogą je odbierać zapewne. Może nie znamy ich, ale sądzę, że mogą nie widzieć naszej tęczy, a zamiast niej egzystować choćby w nadfiolecie. Ludzie wciąż pracują nad poznaniem i wykorzystaniem każdej z tych „barw”. Słyszałeś o zielonym laserze? O promieniowaniu gamma?

Potrafił beznamiętnym głosem sprawić, że zatrzymały mi się płuca, a tętno oszalało z braku tlenu. Pompowało przepalone braki po organizmie, powodując, że kręciło mi się w głowie bardziej od słów, niż od piwa. Skóra stała się szorstka i chropowata. Drżącą ręką uniosłem kufel starannie pilnując oczu, by nie podnosić ich powyżej widnokręgu, lub zamknąć, gdy tylko chciały wypełnić się czarnym błękitem nieba.

- Nieważne… Tam, daleko, patrzy na nas wielkie białe oko i gromadzi energię w dowolnej postaci, zamieniając ją na skondensowane światło, które dostrzegasz pomimo odległości każdego wieczora. Aż nadejdzie dzień, niepiękny, kiedy magazyn zrobi wielkie bum. I tam, gdzie patrzyć będzie oko polecą pióra. Supernowe, czarne dziury, wybuchy na słońcach… Kiedy przyjdzie taki dzień, lepiej stać za okiem i nawet nie zerkać, żeby nie dostać odłamkiem. Z ziemi nie będzie co zbierać. Może jakieś trociny polecą w kosmos i tyle. Napijmy się. Niech, gdy nadejdzie czas, patrzy w inną stronę. Jeszcze ten jeden raz. A potem… Niech martwią się nasze dzieci.

4 komentarze:

  1. Zważywszy odległości to ów wybuch już może nastąpił, a my jeszcze nie czujemy podmuchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. światło szybkie jest, ale odległości też robią wrażenie.

      Usuń
  2. Takie astronomiczne rozważania przy kuflach piwa? Podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nieszczęścia czają się wszędzie. nawet przy piwku.

      Usuń