czwartek, 29 października 2020

Na peryferiach widzenia.

 

Wróble przestały mieścić się w żywopłocie. Wystraszone, starały się wcisnąć głębiej, choć noc pospołu z wiatrem strąciła zbyt wiele purpurowych liści, aby sztuka mogła się udać. Chodnikami szli posępni, zamaskowani ludzie-widma. Niebo ciężkie od chmur szukało miejsca, gdzie mogłoby zrzucić trochę tłustych, zaróżowionych brzaskiem chmur. Z wygasłej latarni czarnowzrocze gawrona zanosiło się chropawym śmiechem. Twarze wolne od mimiki, wsobne, ukryte, pozwalały samochodom kraść wciąż senne ciała i wywozić je do innej niż tutejsza codzienności. Klon paradoksalnie płaczący schnącymi liśćmi darł niebo na strzępy czarnymi pazurami, nawet wtedy, kiedy niewielki pies łaskawie dzielił się z nim wilgocią. Szpacze zastępy, hordy dzikie, nie wstały jeszcze na łowy, chociaż wszędobylskie winobluszcze kuszą jagodami jawnie i bezwstydnie. Żółte prostokąty otulają zarodki życia, pieszcząc je pozornym ciepłem, by dojrzały do przyjścia na świat, który dopiero ubiera się w kolory. Wielobarwne drzewa i schowane w czerń kobiety zdają się być niewzruszone spektaklem, malarską sesją, mirażem, wariacją, malowaną słońcem na temat kolejnego poranka. A przecież dzieje się cud stworzenia.

4 komentarze:

  1. Podoba mi się całość, żeby nie było, ale niektóre szczegóły mnie urzekły...

    OdpowiedzUsuń
  2. Cud stworzenia - tworzenia... Bardzo na czasie... Spokojnej nocki.

    OdpowiedzUsuń