wtorek, 3 listopada 2020

Zapomniane.

 

Obserwuję gołębie. Stłoczone na spadzistym dachu, zasiedlające skrupulatnie wciąż kolejne i kolejne dachówki. Szaro-czarny kleks na spłowiałej pomarańczy. Jak gówna na przydomowym trawniku. Tłoczą się, chociaż nie zamierzają się dzielić własnym ciepłem. Wygląda to raczej na pakt o nieagresji, poparty szczyptą nieufności. Wielką szczyptą. O wzajemności nie ma mowy. Tylko rozsądek zbiorowy każe żyć. Każe trwać w masie, bo tam, pośród ławicy, łatwiej przetrwać atak sokoła. Za to trudniej do syta najeść się okruchami ludzkiej łaskawości, albo bezmyślności. Coś za coś. Przyroda nie znosi kompromisów, ale jest na nie skazana. Dach, zimny jak nogi porzuconej kochanki, nie sprzyja stagnacji. Resztki świetności gładkiej niby lustrzana tafla zmusza ptaki do ostrożności, z jaką dziecko stąpa po lodzie, kiedy pierwszy raz założy łyżwy.

 

Łyżwy… Czy ktoś jeszcze pamięta zimy, kiedy w tych niezwykle niewygodnych butach chodziło się na miejską fosę, żeby zwiedzać miasto z poziomu wody?

2 komentarze:

  1. Nie lubię gołębi nie umiem porządnie uzasadnić ale nie lubię. Czasem mi ich żal bo karmione chlebem i resztkami ze stołu chorują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak. wolą kasze wszelkiego rodzaju. ale zeżrą wszystko, co człowiek im rzuci, bo inaczej już chyba nie potrafią

      Usuń