środa, 27 stycznia 2021

Wyszeptane.

 

Zamierzam wypełnić tobą jakąś małą, prywatną wieczność. Niewielką. Taką, żeby prócz nas zmieściła kilka osób potrafiących dodać barw, albo znaczenia. Kolejny raz budzę się z podobnym postanowieniem, jakby to był niekończący się, powtarzalny sen. Ale teraz wiem, że to nie są marzenia. Horyzont zaczyna być stabilny, przestaje drżeć i rozmazywać się w niepamięci. Nie muszę widzieć daleko, ani ostro. Czasami myślę, że w ogóle nie muszę widzieć. Po omacku również potrafię cię znaleźć. W środkach nocy, gdy sprawdzasz, jak bardzo potrzebuję twojej bliskości, a ja narzekam jęcząc przez sen, że krzywda mi się dzieje, gdy twoje pośladki przestają ogrzewać mój brzuch, uda, moją natarczywość czujnie śpiącą, lecz gotową podnieść łeb i zaczerpnąć ze źródła, by pić, jakby nigdy wcześniej nie udało się zaspokoić pragnienia.

 

Wiem. Drgnięcia kwarcu zliczają mikroskopijne chwile brakujące do tej, w której zaczyna się przyszłość. Banalna, prosta – oby jak najprostsza. Niech powtarzają się słowa i uśmiechy. Niech celebrują się codzienności. Niech dłonie wciąż znajdują wzajemność i te pasujące do nich. Wiesz? Twoje biodra pasują nie tylko do moich rąk, ale również do policzków, ramion, ust, oddechu. Do mnie pasują tak, że nie chcę szukać wygodniejszych, bo cóż może być ponad wszystko? Kiedy jest się w niebie, kiedy nie trzeba udawać, kiedy można po prostu być. Bez póz i krzywych uśmiechów. Pamiętasz? Nasza córeczka też o tym marzy. Być prawdziwą i czuć miłość do tej, która nic nie musi, a wszystko chce. Ja też chcę. Nie muszę. Uczę się od dziecka, bo jest mądrzejsze ode mnie.

 

Rozmarzyłem się snując ciągi dalsze, choć czekam niecierpliwie na te bliższe. Mgły w oczach gęstnieją, osiadają i skraplają się rosą na rzęsach. Tak samo zachowują się łąki, gdy świt przegoni już demony nocy. Twoje łąki. Te, po których biegasz boso, a wiatr rozwiewa ci piegi. Gdybym umiał malować – byłabyś właśnie taką. Widziałem ciebie na cudzym obrazie, bo sam malować nie potrafię. Chyba, że chodzi o kuchenne ściany, z pomocnikiem siedzącym na stole i machającym beztrosko nogami. Gdy poczuję wzrok wpatrzony we mnie z uśmiechem, który tylko on rozumie, wtedy gotów jestem pomalować całe niebo, a nie tylko plasterek przestrzeni ograniczonej ciasnymi ścianami.

 

Wracam z końca wszechświata. Mam po co, mam do kogo. Nie chcę dłużej zwlekać, ani włóczyć się. Chcę odpocząć. Każdy wie, że wracanie jest najważniejszą częścią każdej podróży, która nie ma sensu, jeśli się nie wraca. Wracam, by opowiadać, by słuchać o codzienności, jaka mnie ominęła na zbyt długo. Chcę, żebyś była. Na wyciagnięcie ręki. Tak blisko, żeby ciepło oddechu potrafiło znaleźć cię bez kluczenia. Po prostu. Żeby przestało znać inne znaczenia i możliwości.

 

Jestem szalony. Zaborczy. Bezgranicznie egoistyczny w tych swoich „chcę”, „moje”, „dla mnie”, ale przecież od tak dawna nie chciałem niczego. W świecie pozbawionym potrzeb i wyborów, gdzie każde „ale” bywa wyszydzone, lub zignorowane. A teraz, kiedy wreszcie się odważyłem, gdy już mogę powiedzieć, to nie potrafię chcieć mniej. Nie umiem skarcić się za zuchwałość, zachłanność i nawet się tego nie wstydzę. Chcę. Pragnę. Potrzebuję. Szukam ciebie w przyszłości tak już bliskiej, że odbiera mi sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz