poniedziałek, 13 grudnia 2021

Bogactwo spostrzeżeń.

 

Pan był tak wybujały, że kiedy przechodził, generował mimochodem prywatne zaćmienia księżyca, kierowane indywidualnie do pasażerów komunikacji miejskiej. Nie mógł zauważyć pani w kożuchach i skórach, w miękkich, wysokich mokasynach z długimi, czarnymi frędzlami – zwyczajnie pracowali w różnych skalach, a pani zdawała się być indiańską legendą z dawno spacyfikowanego przez pazernych Europejczyków plemienia Siksika. W posępnym zaułku wiodącym ku nieczynnym knajpom młode kobiety powierzały sobie sekrety minionej nocy, opowieści okraszając chmurką z elektronicznego papierosa. Na białej topoli, zamiast jemioły wisiały nadęte balony białych lampek, smętnie kołysząc się w przedświcie. Wierzba wystrzyżona na pazia zerkała na sobowtóra rodzimego himalaisty, który w traperkach trawersował gołoborze chodnika, kierując się ku codziennej Czomolungmie, a wątły uśmieszek sugerował, że jest gotowy na sukces. Dziewczątka, trzymając się za ręce szczebiotały nastoletnie radości, nie oglądając się na chłopców w bluzach naśladujących bohomazy graffiti. Na rynku kwiaciarki przekomarzały się schrypniętym głosem z miejskimi strażniczkami. Bo przecież niewielu złodziejaszków grasuje w wolnej przestrzeni, gdyż państwo nie znosi konkurencji. Miejska fosa zakrzepła nieznacznie, a kaczuszki z poświęceniem, własnymi brzuszkami, topią wątły lód, ignorując rechot sroczy dobiegający z latarni porośniętej mchem szronu. Oddycham wilgocią. Ślizgam się na granitowej kostce i wspominam taksujący wzrok dziewczęcia, które na gapę zamierzało przejechać ledwie jeden przystanek. Udało się – na przypalonym wdechu osiągnęła cel i poczłapała na szczudłatych, chudych nogach, niezgrabnie naśladując ptaki brodzące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz