niedziela, 15 marca 2020

Wyścig.


- Dzieci… - szepnął starzec – Dzieci sobie nie poradzą. Musisz coś zrobić.

Chwilę potem już nie żył, więc nie bardzo wiedziałem, jakie dzieci i co miałbym dla niech zrobić. Z tego, co wiedziałem starzec dzieci nie miał, ja również, więc skąd dzieci? Maligna? Coś mu się pomieszało w głowie. Zapomniałem te słowa, w natłoku wrażeń – karetka, pogrzeb, przejęcie obowiązków po zmarłym nestorze. Po jego śmierci miałem kierować ośrodkiem, więc nawet na żal nie było specjalnie czasu. Nie sądziłem, że aż tyle formalności, spotkań i całej tej administracyjno- formalnej otoczki towarzyszy pracom badawczym.

Fotel był wygnieciony i zastanawiałem się nawet, czy go nie wymienić, jednak postanowiłem choć w ten sposób oddać szacunek zmarłemu. Skazałem się na niewygodę, żeby zbyt długo w nim nie siedzieć, więc szwendałem się po obiekcie i zaglądałem we wszystkie zakamarki, które znałem jako użytkownik. Teraz byłem gospodarzem. W fotelu siadywałem, żeby wypić kawę, albo podczas oficjalnych delegacji, żeby zachować powagę urzędu.

Ośrodek prowadził zaawansowane badania z dziedziny biotechnologii i biogenetyki. Bawiliśmy się w Boga szukając wiecznego zdrowia. Nikt nie mówił tego głośno, ale szukaliśmy nieśmiertelności i tylko ze względu na obawę przed śmiesznością nazywaliśmy rzecz długowiecznością. Każdy, najdrobniejszy sukces był analizowany, testowany i powtarzany w różnych warunkach, żeby uzyskać uniwersalne antidotum na starość. Jak to zwykle przy badaniach się zdarza mieliśmy poboczne odkrycia, którymi mocno interesowała się armia. Mieli nawet u nas swojego człowieka, który był niezwykle skuteczny w dociekaniu tego, co zostało opracowane i jak się zachowywało na etapie eksperymentów i testów.

Trzeba przyznać, że umysł miał podły i cyniczny. Dostrzegał wartość w toksynach, które dawało się rozprowadzać w nanoskali, zarówno z powietrza, jak i w postaci aktywnego wsadu w wodę zatruwaną wprost na terenach wodonośnych, żeby natychmiast osiągać skalę epidemii. Bio… Piękny przedrostek ukrywający machinacje bezwzględnych ludzi i poszukiwanie najskuteczniejszych metod unicestwiania ludzi. On był ludożercą w garniturze. Ale, czego nie dało się ukryć, był też gwarantem finansowej wolności instytutu. Wystarczyło przedstawić analizę kosztów przedsięwzięcia, żeby w przeciągu pojedynczych miesięcy uzyskać środki na wdrożenie najbardziej nawet szalonego pomysłu, jeśli tylko mógł zostać wykorzystany militarnie.

Stary to wiedział, a ja musiałem szybko się tego nauczyć, żebyśmy nie popadli w skrajną nędzę. Byłem papierowym szefem, a on ukrytym w cieniu faktycznym władcą ośrodka. Pewnie też musiał się kłaniać komuś na zewnątrz, jednak czynił to tak dyskretnie, że trudno było dostrzec tę zależność. Piłem kawę, kiedy ogarnęły mnie wątpliwości. Stary namaścił właśnie mnie, choć nie byłem najstarszy stażem, ani hierarchą prowadzonych eksperymentów. Byłem pionem o niewielkim znaczeniu. W sejfie znalazłem dokumenty zawierające moje dossier, widać, że nie raz przeglądane, a niektóre linijki raportów zawierały podkreślenia ołówkiem: ostrożny, pedantyczny, konserwatywny… Stary cap mówiąc po ludzku. A przecież byłem wciąż młody jak na naukowego dostojnika. Bardzo młody. W moim łóżku wciąż potrafiła zagościć kobieta i mniej, lub bardziej udanie przeżywać rozkosz.

Piłem kawę wiercąc się niespokojnie w fotelu. Wojsko zażądało pełnej dokumentacji jednego z projektów i nie dopuszczało nawet możliwości kontynuowania, a tym bardziej dyskusji. Prostokąt czerwonej pieczęci – „ściśle tajne, bezpieczeństwo narodowe” spadła na wyniki jak orzeł spada na dzikiego królika. Miałem wypuścić z ręki coś, czego wypuścić nie chciałem. Powielająca się w powietrzu nanotoksyna, która pod wpływem całkiem niewinnej domieszki potrafiła stać się agresywnym środkiem atakującym płuca. Każde.  Wojsko… Bałem się, że mając dostęp do obu obojętnych składników gotowi rozprowadzić niepostrzeżenie jeden po terytorium kraju, żeby w razie konfliktu precyzyjnie rozprowadzić drugi, niszcząc tkankę żywą, zarówno wrogą, jak i własną. Stalibyśmy się mordercami masowo uśmiercającymi ludzi, a ten palant w marynarce miał oczy krokodyla nilowego i można było go podejrzewać o wszystko, tylko nie o sentymenty i empatię.

Coś mnie gniotło. Najpierw sądziłem, że to nerwy, ale nie – fotel był niewygodny, ale dziś, coś uwierało mnie wyraźnie. Sięgnąłem ręką. Pod skórzaną tapicerką chyba coś było. Rozpiąłem zamek poduszki i wepchnąłem rękę szukając tego, co nie pozwalało siedzieć wygodnie. Brulion. Zapisany ołówkiem, pokreślony, pisanych szybko, byle jak. Poznałem charakter pisma. Mentor, mimo wieku litery kreślił ostro, jakby chciał zarżnąć papier, na którym stawiał litery. Dałem się porwać lekturze, jednak po pierwszej stronie musiałem wstać i ochłonąć. Wlałem z ekspresu zimną już kawę do kubka i zamknąłem dokładnie drzwi, nim wróciłem do lektury.

Niecałe pół godziny później kląłem i zaciskałem pięści w kułak. Notatnik nie zawierał wiele. Ale to, co zawierał, było gorsze od bomby atomowej.
- Czerwona pieczątka – pomyślałem z wisielczym humorem – Więc tak chcecie mydlić oczy…

Bez badań klinicznych, bez potwierdzenia. Gdzieś tam, w zaciszu wojskowych gabinetów ktoś podjął już decyzję i preparat został posiany nie tylko po kraju, ale rozniesiono go nawet w bardzo odległe rejony. Paradoksalnie jego nieszkodliwość ułatwiała zadanie. Można było bezkarnie rozsypywać z wysoka i pozwolić wiatrom na rozsiewanie zalążka nawet po jawnie wrogich przestrzeniach bez ryzyka wykrycia. Kto wykryje nanocząsteczki, choćby w zagęszczeniu, kiedy one niczemu nie szkodzą? Świat wojska i polityki dość ma kłopotu z jawnymi przejawami bliskiej zagłady, żeby poświęcać energię, na niewinny opad.

Opad leży. Został wchłonięty przez mieszkańców chyba wszystkich kontynentów, a podróżujący zrobią swoje. Ziarno zostało posiane i przyjęło się znakomicie. Rok temu. Nie da się obecnie posprzątać, bo nie ma narzędzi. Nie ma czasu na badania, a nawet, gdyby był, to czerwona pieczątka i bezpieczeństwo narodowe… Dzisiaj mam oddać dokumentację, notatki i przystosować laboratoria do nowych badań. Nowych! Jakby jutro w ogóle miało nadejść. Cóż za hipokryzja. Starzec wiedział i chyb Anie wytrzymało mu serce. Równie dobrze można było posypać skupiska ludzkie prochem i modlić się, żeby nikt nie wpadł na pomysł, żeby zapalić papierosa…

Prosta konstatacja – świat MUSI wygenerować jeden przypadek na miliard, czy nawet na sto miliardów i spowodować, że dwa składniki spotkają się w dowolnie wybranej przestrzeni i rozpoczną tryumfalny marsz ku anihilacji ludzkości. Nie trzeba było nic więcej rozpylać. Wystarczył brak wiedzy, pośpiech i chęć wykazania się. Można było poczekać z rozpylaniem do końca badań. Teraz, po pobieżnej lekturze notatnika nie musiałem już analizować badań. Zrobił to nieżyjący profesor. Zrobił, i przed śmiercią ostrzegł mnie. Tajemnica została rozwiązana.

Preparat rozprzestrzeniał się korzystając z migracji tlenu. Żaden z ludzi nie mógł uciec, gdyż bez powietrza żyć się nie da. Nawet nieliczni, żyjący w sterylnych salach korzystają z powietrza tłoczonego poza oazami, a cząsteczki są niezwykle małe i trzeba jadowitej podejrzliwości, by go wykryć. Populacja jest już zainfekowana. Cała. A jeżeli trafia się wyjątki, to będą zamieszkiwały bezludną planetę – paradoks, który wcale nie śmieszył.

- Dzieci – przypomniałem sobie – Co z dziećmi? Dlaczego sobie nie poradzą?

Zacząłem wertować notatki profesora. Musiał bardzo we mnie wierzyć, bo były skąpe, jednak domyśliłem się tego, czego nie napisał wprost. Młode, niezdegenerowane organizmy były w stanie się obronić. Nie za darmo, kosztem ciężkiej walki, ale mogły się obronić. Każdy rok życia na skażonej planecie zmniejszał te szanse wykładniczo. Trzydziestolatek nie miął żadnych szans, dwudziestolatek tylko iluzoryczne. Jeśli tezy profesora miały się spełnić bezpieczne były dzieci poniżej dziesięciu lat, a nastolatki im młodsze, tym lepiej dla nich. Dzieci żyjące w naturze, z dala od aglomeracji szanse też miały większe. Ale dorośli, nawet, jeśli żyli w wielkiej odległości od cywilizacji szanse mieli znikome. Czyli zostaną na ziemi najmłodsi, kompletnie nie przystosowani do samodzielności, a świat zmieni oblicze. Będą się musiały bardzo szybko nauczyć, albo zginą wszystkie.

Skopiowałem badania wraz z czerwoną pieczątką. Oddałem oryginał z niewinną miną. Powinienem go zabić, ale przecież wtedy przyślą innego, a mnie zamkną i kto będzie wiedział, że infekcja globalna rozpoczęła pościg dookoła świata. Fotel, teraz odrobinę wygodniejszy sprawiał jeszcze większy ból. Kogo dopuścić do tajemnicy? Kogo obarczyć odpowiedzialnością? Nie ma czasu na deliberacje. Każdy dzień przybliża świat do zagłady. Kogo skazać na banicję – Życie poza prawem, żeby ukradkiem robił badania zakazane czerwoną pieczęcią. Żeby w razie wpadki zostać z wilczym biletem, bez szansy na stanowisko wyższe niż portier. Wiem, że to niedługa przyszłość, ale jednak. Może profesor się pomylił, ale starzec mówił niewiele, a mylił się jeszcze rzadziej.

Nagle zrobiło mi się zimno od przeświadczenia. On już rozpoczął polowanie na ludzi. Jest tam. Głodny i niewidzialny. Trzeba działać. Wsunąłem za pazuchę spocone kartki, otworzyłem drzwi… Strzał w czoło pozbawił mnie dylematów i wydarł z objęć upiora. Wredny nie czekał, aż się przewrócę i porwał papier. Paskudny typ. Umierałem ze świadomością, że za moment dołączy do mnie i staruszka. Potrafię się śmiać? Po śmierci? Najwyraźniej…

11 komentarzy:

  1. Życie pisze nam wciąż nowe, nieprzewidywalne scenariusze. Wyprzedza science fiction i horror na dodatek.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wyobraźnie jest ograniczona pojmowaniem autora, a życie cieszy się bogactwem rozmaitości. nie dziwota, że zbiorowy organizm jest wszechstronniejszy.

      Usuń
  2. Jak to nigdy nie wiadomo na czym się siedzi, lub co ma się...gdzieś hi.hi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciekawe, że akurat ten wątek Cię zaintrygował. gdzieś trzeba chować papiery. pod tyłkiem im ciepło

      Usuń
    2. To ze względu na kość ogonową,bo sporo czasu spędzałam kiedyś w mieszkaniu.A ergonomia jest poza tym w sferze moich prywatnych zainteresowań :)

      Usuń
    3. kość ogonową trzeba dopieszczać. są tacy, którzy w sferze zainteresowań mają opiekę nad kośćmi ogonowymi - może warto sobie zafundować takiego prywatnego ochroniarza, żeby dbał i chuchał, czy czego tam akurat potrzebujesz?

      Usuń
  3. Przesadziłam kiedyś z medytacją, to dała o sobie znać(kość) :)Potem musiałam przesadzić w drugą stronę- z ćwiczeniami- dla kompensacji. I wyrównało się. Teraz to mi czasem potrzeba poganiacza, żeby wywlekł ciało na dłuższy codzienny spacer...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak uzbroję się w przyrząd do zmiany biegów, tzw pejcz, to zgłoszę się z ofertą na poganianie.

      Usuń
    2. Ech...nie fatyguj się z tym pejczem, właściwe słowa bywają lepszą motywacją :)

      Usuń
    3. ...ewentualnie witki brzozowe :)

      Usuń
    4. znaczy bazie? ok. zapamiętam puchatkowa pani...
      ze słowami idzie mi nieco lepiej - są "jakieś" z baziami nie radzę sobie absolutnie.

      Usuń