niedziela, 26 kwietnia 2020

Wyprawa.

- Zawsze podziwiałam twój rozmach, ale teraz, to chyba przesadziłeś – brunetka wsunęła dłoń pod ramię szpakowatego mężczyzny i kontemplowała beznamiętnie widok, który pozostałym widzom odebrał oddech, albo świadomość – To było dość radykalne rozwiązanie.

- Teraz na pewno nie będą nas ścigać – wzruszył ramionami i przegryzał kabanosa, jakby snuli rozmowę o pogodzie przy wieczornej lampce wina w towarzystwie przyjaciół.

Na monitorach planeta rozpadała się na fragmenty, grawitacja popadła w czarną rozpacz nie mogąc się zdecydować, przy którym kawałku pozostać, a atmosfera w iście angielskim stylu rozpraszała się po wszechświecie szybciej od entropii. Z zielonej ponoć planety pozostał złom. Skalne okruchy, które popłyną w nieskończoność kosmosu zimnym deszczem meteorów. Życie umarło w jednym, wielkim rozbłysku jądrowej eksplozji o takiej sile, że nie było mowy o złudzeniach. Świat przestał istnieć jako jednostka kosmiczna, czy zorganizowany system. Jako życie.

Na pokładzie zapanowała iście kosmiczna cisza. Załoga patrzyła na terrorystów, którzy w błyskawicznym, brutalnym akcie opanowali pokład wyrzynając dowództwo i opornych, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, że zostali zaatakowani. Któryś z ochroniarzy, nim zginął zdążył podnieść alarm, jednak patrząc z perspektywy minionych chwil lepiej byłoby, gdyby nie zdążył. Być może Ziemia przetrwałaby, a tak została zmieciona z atlasu wszechświata, stając się ciałem historycznym. Ostatnim świadectwem jej istnienia była załoga statku. Przerażona, milcząca, i pozbawiona woli. Jeśli ktoś potrafi unicestwić planetę bez drgnięcia powieki wyłącznie dla uniknięcia pościgu, to co zrobi z pojedynczą istotą?

Szpakowaty rzeczowo i skrupulatnie przyglądał się załodze i swoim towarzyszom, którzy również wyglądali na zszokowanych ostatnim przedstawieniem.

- Cóż… - zaczął dość enigmatycznie – Nasz plan zakładał skuteczną ucieczkę przed reżimem i muszę zauważyć, że zrealizowaliśmy ów plan z niewielką nadwyżką. Uciekliśmy i nie będziemy już nigdzie i nigdy uciekać. Zostaliśmy panami swojego losu i możemy kształtować przyszłość bez obawy, że zostaniemy skarceni. Teraz my jesteśmy prawem i będziemy je bezwzględnie egzekwować.

Oczy brunetki rosły szybciej niż można to sobie wyobrazić, ale onapojęła szybciej od innych znaczenie słów mężczyzny.

- Rem? - zapytała, chyba tylko po to, aby uświadomić to pozostałym – Jesteś teraz Bogiem, czy cesarzem?

- If… - wycedził patrząc z jakąś melancholią – Tytuły nie są istotne. Liczą się fakty. Obejmujemy władzę nad ostatnim znanym nam życiem. I nie musimy się spieszyć. Nie ma powodu ani do lęku, ani do paniki. Ci tutaj będą współpracować i to dobrowolnie, bo nie mają dokąd uciekać.

Usiadł w fotelu nieżyjącego dowódcy, a załoga mrugała oczami, jakby ich szczypał dym z papierosa. Szpakowaty Rem miał rację. Byli skazani na współpracę, a w przypadku odmowy nieszczęście i niepowodzenie stałoby się wspólnym problemem. Starsi, w naturalny sposób bardziej cyniczni od młodszych kolegów zrozumieli szybciej, że statek jest jedyną przystanią dla życia. Ktoś mruknął coś o misjach i innych kosmicznych bazach wysłanych z ziemi na poszukiwania, ale one nie mogły być ratunkiem. To tylko kolejni, wciąż nieświadomi rozbitkowie, którzy nie wiedzieli, że powrót nie jest możliwy. Księżyc, pozbawiony ziemskiego przyciągania kręcił nieprawdopodobnego bąka i pewnie wkrótce dołączy do kamiennej lawiny sunącej przez wszechświat w niepojętym milczeniu.

Zwiadowca” numer trzy nosił nieprzypadkowo. Dwa wcześniejsze wystartowały w kilkuletnich odstępach i penetrowały kosmos w poszukiwaniach planety o parametrach zbliżonych do ziemskich. Tajemnicą poliszynela było, że los Ziemi był przesądzony. Słońce karmiące układ energią – umierało, a coraz częstsze eksplozje na jego powierzchni niosły jednoznaczną informację – jego życie dobiega końca, a może nawet już umarło, tylko informacja wciąż jeszcze nie dotarła do Ziemi. Nadciągała kosmiczna zima.

Stąd też wysiłek ludzkości, ukierunkowany potrzebą pilnego znalezienia nowego domu zaowocował dwiema wcześniejszymi misjami, budową trzeciego okrętu, oraz planowanych następnych statkach. Każdy przemierzać miał przestrzeń poszukując nowej Ziemi. Boje sygnalizacyjne wypluwane regularnie ze śluz oddalających się statków za każdym razem, gdy sięgnęły krańca zasięgu łączności miały donieść ziemianom o sukcesie misji i położeniu znalezionej planety. Do dzisiaj jednak boje nie przyniosły żadnej krzepiącej informacji, więc trzecia, równie samobójcza co poprzednie misja szykowana była do startu w niezbadany mrok wszechświata innym, niż poprzednie wyprawy azymutem.

Terrorystów było zaledwie kilkudziesięciu, gdy udało się im przejąć panowanie nad autobusem mającym przewieźć ich gdzieś do odległego więzienia, Rem przejął dowodzenie wykazując się większą od innych bezwzględnością i pomysłem na ucieczkę. Pozostali, którym zabrakło inwencji poddali się niezłomnej woli i bez mrugnięcia okiem realizowali polecenia przywódcy. If wyczuła samca alfa natychmiast. Kobiety mają intuicję, a ona oprócz tego miała umysł niemal tak samo bezlitosny i ostry jak brzytwa. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale oddanie i wiara, że ktoś taki może stać się bezpieczną przystanią dla kobiety. Nim dotarli na statek była ostatecznie przekonana, że każdy śmiałek musiałby zmierzyć się z determinacją, jakiej nie widziała u żadnego napotkanego faceta, a Rem stanie się mężczyzną jej życia. Brutalna siłą i niepospolity umysł stanowiły taką mieszankę, że zapach piżma nie opuszczał If ani na chwilę. Gdyby tylko chciał, oddałaby mu się przy tych wszystkich ludziach, nie poświęcając ani sekundy na wstyd, czy wątpliwości.

- Hmm… - chrząknął ktoś z załogi – Co dalej?

- Spokojnie – Rem rzucił okiem na chrząkającego, ale bez złości, czy nienawiści – Jesteśmy teraz w punkcie dowodzenia, a śluzy są pozamykane. Bez polecenia z wewnątrz nie zostaną otwarte. Pozostałe poziomy i pokłady są izolowane od innych, a także od centrum. Mamy czas. Proszę przekazać wiadomość, że objąłem dowodzenie i ruszymy z misją zgodnie z planem. Na początek poproszę panów o współpracę i garść informacji, żebym mógł zoptymalizować podejmowane decyzje.

Paru z obecnych popatrzyło na niego z niechętnym podziwem. Wstyd przyznać, jednak na dowódcę nadawał się bardziej od swego nominowanego poprzednika, który wciąż leżał z poderżniętym gardłem. Nikt nie miał czasu zająć się zwłokami. Dopiero teraz If komenderowała, wydając ciche polecenia załodze. Napięcie zelżało, odkąd terroryści widząc kompletny brak oporu i bierność załogi pochowali broń i przestali szturchać po żebrach wciąż nie mogących dojść do siebie członków personelu.

- Dobrze – najodważniejszy z załogi, ten, który wcześniej zadał pytanie postanowił współpracować – Okręt jest żaglowcem, albo latawcem. Jak pan woli, ale z tego, co usłyszałem, to nazwy są mniej istotne od faktów. Idea budowy zakładała siedem współosiowych kręgów spiętych rdzeniem. Zewnętrzne kręgi stanowią linie obrony. Tam mieści się artyleria i wszystko, co jest potrzebne do obrony lub ataku. W pełni zmechanizowana i zautomatyzowana platforma sterowana stąd. Skuteczność siły rażenia widzieliśmy wszyscy, więc nie ma o czym opowiadać. Jesteśmy w stanie rywalizować z deszczem meteorytów, nieprzyjazną planetą, a nawet z niewielkim słońcem. To, czego się obawiamy, to masywne, czarne dziury. Konstrukcja latawca jest metalowa, więc stanowi łakomy kąsek dla wiecznie głodnej czarnej dziury, której istoty wciąż nie odkryła nauka.

- Poziom bliżej środka zajmują dwa pokłady plenerowe. Pola uprawne, i tereny rekreacyjne, łącznie z miniaturowym morzem, górami, czy lasami. Misja „Zwiadowcy” planowana była od początku, jako dożywotnia i bez możliwości powrotu, więc musiała zapewnić załodze warunki do wypoczynku. Przy okazji uprawy dają wytchnienie po służbie i stanowią hobby całkiem sporej grupy ludzi. Niebagatelną zaletą jest również to, że po znalezieniu i kolonizacji nowej Ziemi można będzie posadzić na niej ziemskie gatunki, nie narażając się na jedzenie tego, co zastaniemy na miejscu.

- Trzecią parę, najbliższą naszego poziomu stanowią z jednej strony magazyny, a z drugiej laboratoria i mechanika podtrzymywania życia. Tlen, woda, to wszystko, bez czego kosmos staje się niemożliwym do zasiedlenia. Przy okazji mieszczą się na tym poziomie reaktory atomowe. Dwa – żeby mieć rezerwę mocy na wypadek awarii, lub koniecznej konserwacji.

- Wreszcie centralny krąg, to siedlisko. Małe miasteczko, w którym mieszkają wszyscy mieszkańcy okrętu. Miało ich być dwieście pięćdziesiąt tysięcy, jednak w obecnej chwili na pokładzie znajduje się najwyżej dziesięć. Będzie nam brakowało personelu i fachowców, ale najważniejsze dyscypliny powinniśmy opanować. Byle już nikt więcej nie ucierpiał…

Mówiący zakończył tę długą przemowę i Rem dopiero teraz pojął z jak dużym przeciwnikiem miał do czynienia. Ich było ledwie pięćdziesięciu, z których większość widział dzisiaj po raz pierwszy w życiu. If też nie znała nawet połowy, choć patrzyła na wszystkich, jakby byli jej poddanymi. Żaden nie podskoczył, nie wyrwał się z pikantnym żartem. Umiała wzbudzić nie tylko posłuch, ale i strach. Chłop schwytany za jaja zdecydowaną ręką przestaje żartować błyskawicznie. If umiała znacznie więcej. Kto raz zapoznał się z bólem zadawanym jej ręką, nigdy więcej z niej nie żartował nawet po kątach.

- Pan? - zapytał Rem

- Kriss – odpowiedział załogant – Kriss Tembur. Jestem… Byłem zamustrowany jako główny mechanik i pod opieką miałem zarówno elementy konstrukcyjne, jak i wszystko, co wymaga automatyzacji na którymkolwiek z pokładów. Mój zespół, to około pięćuset osób, ale w przypadku awarii pod moją komendę przechodzi każdy, kto nie zajmuje się obroną i sterowaniem.

- Kriss! - przerwał mu szpakowaty – Zachowałeś stanowisko. Powiedz więcej o okręcie. Co znaczy latawiec?

- To proste. – nabrał oddechu i wkroczył na temat doskonale mu znany – konstrukcja stalowa okrętu przypomina budową siedem kół rowerowych na wspólnej osi. Szprychy dostarczają pokładom energii, łączności i zapewniają ciągi komunikacyjne. Koła pomiędzy sobą są spięte dla zwiększenia sztywności od zewnątrz prowadnicami, pomiędzy które można rozwinąć żagle z niezwykle mocnych polimerów krytych skomplikowanym stopem ultralekkiego metalu. Wypełniając płótnem odpowiednie sektory, ażurowa konstrukcja zacznie przypominać latawiec skrzynkowy. Ponieważ statek ma lecieć nie wiadomo jak długo, może i 200-300 lat, więc napęd konwencjonalny nie wchodził w rachubę. Musieliśmy mieć napęd odnawialny, albo pochodzenia zewnętrznego. Naukowcy zaproponowali korzystanie ze słonecznego wiatru i burz. Czasami będziemy skazani na dryf, albo wesprzemy się czasowo silnikami atomowymi, ale w codziennej podróży będziemy żeglarzami. Takimi ze średniowiecza. I będziemy płynąć z wiatrem, aby odkryć naszą Amerykę.

- Rozumiem, Kriss – zupełnie spokojnie odparł – Proszę rozpocząć odlot, rejs, czy jak pan uważa za stosowne nazwać start. Ruszamy na poszukiwania. Boje sygnałowe dwóch poprzedników milczą?

- Rozkaz! Startujemy. Milczą. Potrzebuję zająć stanowisko przy pulpicie i wydać polecenia – najwyraźniej dobrze czuł się wykonując komendy kogoś z autorytetem, a na swojej robocie znać się musiał. Po znajomości nie dostaje się tak odpowiedzialnego stanowiska.

Załoga i dotychczasowi terroryści z jednakowym zdumieniem obserwowali metamorfozę kluczowej postaci ostatnich chwil.

- O co chodzi? - retorycznie zapytał – Chyba wszystko jasne. Sytuacja zmieniła się i stanęliśmy przed nowym, do tej pory nie istniejącym problemem. Nie ma już terrorystów i uciekinierów, nie ma załogi zgwałconej bronią. Jesteśmy ostatnią, tylną strażą ludzkości. Albo będziemy współpracować, albo się pozabijamy i zdechniemy wszyscy. Nie ma czasu na dąsy i wypominki. Albo-albo. Proszę o podjęcie decyzji już teraz, bo dla niezdecydowanych nie ma tu miejsca. Chowamy broń i bierzemy się do roboty. Każdy ma znaleźć zajęcie tam, gdzie ma szansę się sprawdzić. Obejmuję dowództwo. Kriss zostaje moim zastępcą. Są pytania? Jeśli nie, to startujmy wreszcie, bo ta masa śmiecia ziemskiego może uszkodzić latawiec. Kriss, proszę przydzielić ludziom stanowiska!

Membrany rozwinęły się wzdłuż prowadnic i wydęły pod wpływem wiatru. Sentymentalny rzut oka na Ziemię, która przestała istnieć i w postaci kosmicznego kurzu odpływała w niebyt, kryjąc się szronem wiecznego mrozu. Latawiec cicho sunął w swoją nieskończoność. Na głównym pokładzie sztuczna grawitacja pilnowała pionu, żeby ludzie mogli przemieszczać się tak, jak nawykli od dziecka na Ziemi. Bez pokrzykiwania, bez fałszywych pożegnań rozpoczęli żeglugę. Podróż w jedną stronę. Donikąd. Z samozwańczym, nieświadomym okrętu dowódcą i szczątkową załogą. Słońce krwawiło szyderczo. Jego bliski koniec zdawał się być oczywistością. Wulkaniczne pryszcze pękały na powierzchni, jak pęcherze powietrza w gotującej się smole i rozlewały się wrzątkiem dookoła. Wiatr… Słoneczny, kwantowy, niedostrzegalny. A przecież pchał naprzód okręt do nieznanej przyszłości.

4 komentarze:

  1. Najzabawniejsze w tych fantastycznych powieściach i filmach jest to, że one powoli zaczynają się wypełniać. Choć może to wcale nie takie zabawne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie każdy miał "szczęście" znaleźć się na okręcie.

      Usuń
  2. Wizjoner?
    Gratuluję i wiedzy i polotu...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oby nie. gdyby się spełniło, marne szanse na miejsce pośród żyjących.

      Usuń