poniedziałek, 23 listopada 2020

Nim wrócą kolory

 

Mrok trzymał jeszcze Miasto za gardło i tylko anteny na dachach wieżowców usiłowały wynurzyć się z bezmiaru, kiedy wyszedłem. Na spacer, choć nie posiadam rozmerdanego alibi. Asfalt nawilżony był na tyle, że świecił, pośród drzew otrząsających się niechętnie z nocnych marzeń coś drobnego ćwiczyło miłosną serenadę. Szyszki, skulone od nocnego chłodu kuliły się pośród igieł sosnowych. Wiatr niósł zapach butwiejących liści i uwodził mnie, kiedy stawiałem spłoszone kroki na kocich łbach, które straciły nadzieję na jakikolwiek remont już dawno i bez złudzeń szczerzą się licznymi szczerbami. Wstęga drogi wytyczona koralikami świateł latarni wyznaczała jakąś ideę. Posłuszna jej, w bladej czapeczce, szła senna pani ciągnięta przez futrzastego malucha, ruchliwym ogonkiem sprzątającego jej sprzed nóg muchy. Gdzieś z daleka mruczało Miasto szumem samochodów i turkotem tramwajów. Mijały mnie dźwięki, lecz nie porwały. Ot - ulotna niedogodność.

4 komentarze:

  1. Lubię kocie łby. Autem też chętnie po nich jeżdżę. Mruczą do mnie.
    Dla takich obrazków warto rano wstać z łóżka i wyjść na spacer, kiedy dzień uwalnia się z okowów nocy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ranny z Ciebie ptaszek... często wstajesz przed świtem?

      Usuń
  2. Rozmerdane alibi - zapamiętam :-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń