poniedziałek, 12 lipca 2021

Nienormalny.

Między kroplami deszczu ledwie mieszczą się najdrobniejsze z owadów, albo te żyjątka, które bez wody nie potrafią sobie wyobrazić istnienia. Zamykam oczy i widzę wielbłądy, pijące wodę sierścią, cuchnącą bardziej niż zetlały dywan, który zbyt długo nie był trzepany a teraz, porzucony w oficynę śmietnika gnije niespiesznie. Jakiś pies wściekle nie-merda-ogonem, wracają do domu zziębnięte dwie bułki otulone towarzystwem trzech jabłuszek, zapodziany ptak śpiewa arie daremne, bo trudno uwierzyć że jakaś samiczka przyleci doń, mimo szarej rzeczywistości nasiąkniętej lepiej, niż gąbka w kąpieli. Ale śpiewa cudnie – tym piękniej, im beznadziejniej. A może? Niczym żony powstańców skazanych na Sybir – pójdą za potrzebą serca? Na chodnikach miękną smrody i zapachy, zakładają frakcje i popadają w mezalianse. Kurczowo trzymam się resztek rozumu, bo kto chciałby chodzić w tę pluchę siekącą, jak garść śrutu?

No… ja… chciałem i jakoś nie czuję przesytu. W taki dzień kocha się intensywniej. I tak samo się nienawidzi.

2 komentarze: