piątek, 16 lipca 2021

Podejrzenie podejrzane.

 

A kiedy już wróble naplotkują się do woli, swawolnie wspominając ekscesy minionej nocy – wychodzę i lekko perwersyjnie (choć dyskretnie) zerkam na młodą kobietę, wyprowadzającą właśnie pieska na osiedlowy trawnik, żeby zdołał skroplić wciąż gorące sny. Piesek, jak to piesek – nieduży, cztery łapy, przebarwiająca się, liniejąca sierść, jęzor na wierzchu i ogon opędzający się od much, albo dusz żebraczych. Za to pani – poezja. Nie wnikając w podział domowych obowiązków w rodzinnym gronie, odwadnianie psa o poranku jest przypisane jej właśnie, choć spać zapewne uwielbia, gdyż musi zrywać się w popłochu, nim pies zanieczyści przedpokój produktami ekologicznie czystymi, choć aromatycznie upadłymi i zgniłymi. Przechodząc do sedna opowieści – pani wiedziona psim imperatywem, pochłonięta dylematem, czy letarg jest usprawiedliwieniem dla pośpiechu, narzuca polarową bluzę na piżamkę składającą się z bluzeczki i szortów, i na wpół pomrocznie zatopiona w niedokończonych snach na trotuarze wiodącym ku osiedlowym odbytom, przeczekuje potrzeby, a nawet spontanicznie nadnaturalną ciekawość podkomendnego sprawdzającego każdy krawężnik, pień, załom muru. Jako zdeklarowany zwolennik nagości i piękna skóry ludzkiej, patrzę z uznaniem, bo nie każdego stać na odwagę, by pozwolić wiatrom polizać coś więcej, jak czubek nosa w przestrzeni poniekąd publicznej. Nawet, gdy publicznością są jednostki tak niesubordynowane, że miast grzecznie-bądź-nie spać, wałęsają się po osiedlowych zakamarkach. Jak dotąd nie czułem się połajany, czy skarcony wzrokiem, więc może wyrozumiałość owej pani jest większa, niż moja wyobraźnia. Istnieje skończone prawdopodobieństwo, że pani w ogóle nie zarejestrowała mojej wątłej obecności – wszak nie rzuciłem się cieniem nawet na jej zmysły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz