wtorek, 6 lipca 2021

Czas spętany.

 

Już lipiec, choć na wieszakach w przedpokoju wciąż wiszą jesienne i zimowe kurtki. To nic, za chwilę będą jak znalazł. Nie trzeba będzie szukać w brzuchach opasłych szaf, na półkach pełnych zagubionych wspomnień, szwendających się między czapkami i pojedynczymi rękawiczkami, trzymanymi na wypadek, gdyby ta druga, ta od pary, raczyła się znienacka odnaleźć w splocie zdarzeń nieprawdopodobnych i kompletnie nieplanowanych.

 

Moja druga połówka już się raczej nie odnajdzie. Przyduszona ciężkim, cmentarnym kamieniem spoczywa daleko i nie roję sobie nawet, że znajdzie siłę, by powstać. Próbowałem pójść jakąś wiosenną nocą, kiedy nikt nie chodzi po cmentarzach i odsunąć choć trochę ten kamień, ale zbyt ciężki dla mnie. Zapłakałem z kamieniem w objęciach i dopiero pierwsze promienie słońca osuszyły łzy. Krzyknąłem wściekłość, aż spłoszyłem hieny cmentarne, rozglądające się za świeżymi łupami. Nie pójdę tam więcej. Nie będę udawał, że płomyczek świecy zapalonej dwa razy do roku może zdezynfekować ranę i zaskorupić żal.

 

Pierwszy brzask majaczył na widnokręgu, wyciągając z mroku zęby wieżowców szczerzących się głupio donikąd. Śmieciarka zachłannie pożerała zawartość kontenerów, a poranne ptaki dopiero rozprostowywały kości i stroiły gardziołka, by zaśpiewać, nim maciejka przestanie pachnieć. Stałem w oknie. Nieruchomo, jakbym był namalowany dawno temu przez zapomnianego mistrza pędzla, który umarł z głodu, albo zapił się na śmierć z dala od wielkiego świata.

 

Jakiś pociąg zagwizdał – niby z podziwem, ale wyczułem w tym gwizdaniu niepokój i lekceważenie, więc może tylko chciałem, żeby lokomotywa uśmiechała się, albo choć zauważyła moją nieruchomą beznadzieję. Głowa, zmęczona bezmyślnością zaczynała snuć jakieś absurdalne plany, mrzonki i nadzieje, układać dzień, który dopiero miał przyjść, albo i nie. Po co miałby to robić? Przecież już lipiec, a od listopada minęło zaledwie okamgnienie. Jedno, mokre i tak bardzo nieprzychylne. Niepewny rytm wybijany pijanymi krokami snuł się między żywopłotami, pełen synkop i nierówności, o jakie potykał się również język idącego, gdy usiłował bełkotać brak rozumu. Może tak lepiej? On przynajmniej gdzieś idzie.

4 komentarze:

  1. na to nie ma słów pocieszenia... to trzeba przeżyć, dać sobie czas ... żałoba to proces... przebiega w sposób bardzo indywidualny... odbywa się w czasie, którego nie można przyspieszyć.
    Dobrze jest "wykrzyczeć" swój ból.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzeba umieć. nie każdego stać na krzyk.

      Usuń
    2. krzyk był wzięty w cudzysłów ...

      Usuń
    3. są i tac, którym życia brakuje, by zdążyć.

      Usuń