czwartek, 22 sierpnia 2019

Wielka improwizacja.


Jedne z kilkorga drzwi w stalowe i zielone dżdżownice zniknęły niepostrzeżenie i na korytarz cichcem wypełzł zza nich smród. Formalina? Muchozol? Nie jestem specjalistą od masowej aborcji drobnoustrojów, więc nie udało mi się zidentyfikować bezbłędnie woni, która snuła się po korytarzach szukając wrażliwych nozdrzy. Uciekłem czym prędzej i zaaferowany pilnym projektem zapomniałem uczulić pozostałych, by oszczędniej spacerowali po korytarzach. Uciekłem jednak niewystarczająco, gdyż pęcherz upomniał się o swoje i wynurzyłem się ponownie na korytarz, gdzie woń zdołała już spacyfikować wszystkie kąty i sięgała już zapewne stropu.

W kącie (oprócz smrodu) zmieścił się spory, przeźroczysty worek wypełniony śnieżnobiałym obuwiem marki crocks, stół z podwójnym, metalowym blatem i butelkami z tajemniczą, płynną chemią. Kiedy w zadumie mijałem rzecz posłyszałem za plecami harmider. Inne z drzwi obarczonych obowiązkiem niesienia w przyszłość śladów po pierścienicach otworzyły się i na korytarzu pojawiła się Ruda prowadząc zastęp pań w różnym wieku i białych kitlach.

Czmychnąłem w otchłań męskiej łazienki, by z ulgą podumać nad pisuarem. To pomieszczenie… to było jakieś laboratorium. Pozbawione okien, pełne przeszkleń dzielących na mniejsze części sporej wielkości przestrzeń i ta cuchnąca, sterylna zabudowa. Szafy w szkle i chromie, metalowe stoły, sejfy, i wieszaki na odzież ochronną… Być może wymyśliłem to samodzielnie, jednak oczami mojej szkaradnej wyobraźni dostrzegłem Rudą odzianą w maskę pe-gaz marki buldog jak rozpylaczem unicestwia kurz, roztocza i inne równie niewielkie insekty, bo te większe dawno już wyzdychały pod obcasem. Inkwizycja współczesna.

Służbowa łazienka nie jest miejscem nadającym się do dłuższych dywagacji, a o medytacji można zapomnieć, więc wróciłem, lekko tylko przyspieszając na wysokości brakujących drzwi. Zapewne ulga, że dotarłem bez strat własnych sprawiła, że znów milczeniem okryłem swoje oblicze i nie podzieliłem się odkryciem z nikim. Stanisław nie był tak delikatny.

- Coś cuchnie! – wygłosił komunikat zanim zamknął za sobą drzwi, co spotkało się z karcącym spojrzeniem pani Kasi, która nie mogła przejść do porządku dziennego z myślą, że Stanisław raczy wpuszczać fetor przed jej oblicze nieskazitelnie pachnące zdecydowaną dojrzałością, lekko tylko spatynowaną perfumami zbyt francuskimi, aby je marnować na utylizowanie odorów zewnętrznych.

- Mówię wam! – kontynuował zaledwie zawstydzony po zamknięciu drzwi – Ruda musiała coś wyhodować, a potem tłukli to ze Szparagiem, aż nie wybili do cna. Pamiętacie? Ostatnio Rudej nie było ani widać, ani słychać. Moim zdaniem Ruda ze Szparagiem przychodzili do pracy w nocy…

Stanisław zawiesił głos, wykazując się aktorskim talentem dramatycznym i powiódł wzrokiem po biurze. Nie dał rady ukryć, że w ramach tego wodzenia najchętniej trwale osiadłby wzrokiem na biuście pani Kasi niczym małż wyrzucony przypływem na piaszczystą plażę, by mógł tak dogorywać aż do śmierci licząc, że litościwa fala porwie go znów w otmęty, lub przeczekałby jakiś trias, czy jurę, żeby odrodzić się zachwyconym trylobitem kokoszącym się na domyślnej wypukłości, której urody nawet czas nie byłby w stanie wykruszyć.

- Otóż! – najwyraźniej zapamiętał się w roli – Ruda wyhodowała coś, czego Unia Europejska nie zamierzała adoptować, więc przyszła nocą ze Szparagiem i wytłukli całą niechcianą populację, a następnie chyłkiem pozbywali się korpus delicti. Być może karmili bezdomne koty, żeby ostatecznie pozbyć się śladów zbrodni. Kocie żołądki potrafią materiał dowodowy sprowadzić do zwyczajnego…

Piorunujący wzrok pani Kasi jednoznacznie wyraził opinię na temat ciągu dalszego wypowiedzi Stanisława i była to opinia zdecydowanie negatywna. Każdy wie, jak zwierzęta potrafią zbezcześcić zwłoki bez wnikania w ich zwyczaje związane z pochówkiem. Stanisław bliski wypowiedzenia słów niegodnych w obliczu pani Kasi zarumienił się od kołnierzyka w górę, a kto wie, czy rumieniec nie poszedł za podszeptem grawitacji w dół. Ja zarumieniłbym się zapewne po całej objętości, a nie tylko powierzchownie.

- Hmmm… - Stanisław chrząknął, żeby ukryć zmieszanie – A skoro już wybili i nie dali rady usunąć wszystkich ciał jednej nocy, to pozostałe zaczęły się rozkładać, więc je wynosili aż do skutku, pozostałe przechowując we wszystkich możliwych lodówkach. Czy ktoś z was zauważył, że lodówka w kuchni była kilka dni temu wypełniona surowym mięsem po brzegi?

Tu mnie załatwił lepiej, niżby walnął mnie łokciem w splot słoneczny. Faktycznie! Lodówka pełna była czegoś, co nie mogło być wątróbką dla dwojga, tylko było rąbanką na miarę małego wesela. Trudno było wyłuskać z szuflady mleczko do kawy. Musiałem zrezygnować, gdyż niesmak mnie przepełnił, gdy to mięso drgało w rytm posapywania sprężarki.

- A teraz wezwali ekipę sprzątającą w liczebności plutonu i dezynfekują do piwnic! – Stanisław zaperzył się i  musiał zakończyć mocnym akcentem, po czym powiódł wzrokiem ponownie i z satysfakcją osiadł na mieliźnie bujnej kobiecości, niechybnie jedynej godnej uwagi.

Pani Kasia strzepywała dyskretnie i z wdziękiem ten wzrok z siebie, gdy wszedł szef i spenetrował wzrokiem dość statyczną scenę w pracowni. Najwyraźniej krasomówczy popis Stanisława nie umknął jego czujności, gdyż położył na jego barkach swój wzrok w kolorze spłowiałego błękitu i wygłosił monolog ledwie unoszący się powyżej słyszalnego szeptu.

- Panie Stanisławie. W lodówce było mięso dla szefa z centrali. I zapewniam pana, że pochodzenie owego mięsa dalekie jest od pańskich domniemań, gdyż pochodziło z ostatniego polowania na dziki, a po badaniach weterynaryjnych nasz wspólny szef postanowił zakupić większą ilość w celu sporządzenia wytrawnych wędlin na planowaną uroczystość związaną z rozwojem firmy. Dlatego proszę nie opowiadać współpracownikom bzdur, tylko wziąć się do roboty i realizować cele przewidziane na bieżący rok. Ze zrozumieniem przyjmuję do wiadomości, że zarówno pan, jak i reszta załogi postanowili odpracować właśnie dzisiaj tę niefrasobliwość po godzinach w ramach rekompensaty za zmarnotrawiony czas pracy. Oczywiście pani Kasi nie możemy obarczyć odpowiedzialnością, więc proponuję rozłożyć ją proporcjonalnie na pozostałych.

Szef nie jest od dyskutowania, tylko od wydawania poleceń, więc nic dziwnego, że po zakomunikowaniu nam swojej woli skinął na panią Kasię, żeby za jej szlachetnym pośrednictwem doprecyzować swoją wolę, gdy tylko podzieli się nią w zaciszu gabinetu i przełoży na słowa dostępne prostaczkom. Pani Kasia odpłynęła miękko niczym żaglowiec wiedziony cumą holownika by bezpiecznie dotrzeć do macierzystego portu. Biodrami rozsuwała nadmiar powietrza na boki, a my staliśmy z minami niezbyt zachwycającymi. Jednak gdy tylko drzwi za panią Kasią się zamknęły, jeden z młodych szepnął:

- A jednak dezynfekują…

24 komentarze:

  1. Zniknięcie dżdżownic mocno mnie zaniepokoiło, natomiast zaimponowała mi zaduma nad pisuarem - niemal Mickiewiczowska świątynia dumania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a cóż robić stojąc nad porcelaną?

      Usuń
    2. Nic, jeno dumać - niczym na paryskim bruku...

      Usuń
    3. kto wie, gdzie Mickiewicz swoje dumanie przeprowadzał.

      Usuń
    4. Wiemy, gdzie przeprowadzała Telimena.

      Usuń
    5. to w damskiej toalecie też są pisuary?

      Usuń
    6. zapewne. to dość popularne zajęcie. ale do damskiej nie wchodzę, bo to niebezpieczne zajęcie.

      Usuń
    7. Boże, odpuść, bo nie wie chłopina, co pisze...

      Usuń
    8. jest więcej lokalizacji do których nie wchodzę.
      mawiają, ze alpinista nie wchodzi tam, skąd nie umie zejść.
      i coś w tym jest.

      Usuń
    9. No, to już ma więcej sensu. A najwięcej ma niebycie alpinistą.

      Usuń
    10. taternik może być? himalaista?

      Usuń
    11. Wykluczone.
      Ani nawet grotołaz!

      Usuń
    12. nie każdy lubi płaskie przestrzenie. są tacy, co nawet jeść wolą z głębokiego, a jeśli z płaskiego, to z czubem.

      Usuń
    13. Owszem, znam takich - sama należę do tych, co lubią głębokie. Talerze i wody.

      Usuń
    14. doliny i wąwozy. szczeliny. i takie tam rozmaite inne wklęsłości ujemne.

      Usuń
    15. Wąwozy i szczeliny nie wchodzą w grę - mam klaustrofobię.

      Usuń
    16. plus lęk wysokości? bo na góry reagujesz podobną niechęcią.

      Usuń
    17. Nigdy nie miałam lęku wysokości i już pewnie mieć nie będę. W końcu jestem córką pilota (i to sportowego) - geny zobowiązują!

      Usuń
    18. Niechęć do gór bierze się z dymania pod górkę. Pełzanie z wywalonym jęzorem to zupełnie nie to samo, co latanie...

      Usuń
    19. rozumiem. dymaj w dół, a pod górę wjeżdżaj.

      Usuń
    20. I to jest baaardzo słuszna koncepcja sztuki!

      Usuń
    21. ja wolę piechotą w obie strony.

      Usuń