poniedziałek, 30 marca 2020

Korporacja.

- Nie zamierzam nawet prosić o dyskrecję – człowiek w ręcznie szytym garniturze, o dłoniach wypielęgnowanych tak, jakby w życiu nie były używane wzruszył ramionami – Sprawa jest przesądzona. W Kongu ogłoszono stan wyjątkowy. Pełna izolacja, zamknięcie granic kordonem sanitarnym. Wewnątrz lekarze wojskowi. Zmilitaryzowany personel, który pod groźbą zdrady stanu został zaprzysiężony i wyekspediowany do wnętrza w celu opanowania epidemii, która i tak przekroczyła już wszystkie granice. Dawno przekroczyła, i wierzę, że zostanę dobrze zrozumiany.

Rozglądał się po twarzach siedzących osób, beznamiętnie, mosiężnym wzrokiem przesuwał z sylwetki na kolejną, a chociaż nie starał się nikogo zastraszyć - osiągnął efekt.

- Lekarze tego nie wiedzą. I długo się nie dowiedzą, gdyż z wnętrza nie jest łatwo o kontakty ze światem. A poza tym – najwyraźniej mówiący pokpiwał teraz – Są szczęśliwi, że nie muszą walczyć z zarazą, tylko siedzą w komfortowym hotelu i chleją na mój koszt. Gwarantuję wszystkim, że osiągnęli poziom szczęścia, jakie było im niedostępne na zewnątrz, choć nie wszyscy jeszcze w nie uwierzyli. Znaleźli się w sytuacji kogoś, kto wygrał w totolotka nie wysyłając nawet kuponu. My… My też wygraliśmy…

Konsternacja na sali osiągnęła stan, w którym cisza była zbyt bolesna do zniesienia, więc każdy usiłował powiedzieć cokolwiek, choćby absurdalnie pytać sąsiadów o co chodzi, wiedząc, że są równie mocno zaskoczeni, jak pytający. A przecież nie byli to ludzie, których słowa mogły zaskoczyć. Każdy z nich żonglował słowami na co dzień i korzystał z potęgi słowa na sposoby, których etyka i prawo wstydziły się, lecz musiały to czynić po alkowach i prywatnych, kompletnie niejawnych spotkaniach, nie znajdując ujścia na światło dzienne. Cóż mogła ich obchodzić jakaś zaraza w najbiedniejszym kraju świata? Dlaczego miałby to być ich problem? I dlaczego ów problem był zwycięstwem każdego z nich? Przecież oni nie lubili się nawet prywatnie. Te wszystkie sojusze, uśmiechy, poklepywania, wręczanie nagród, medali i wzajemne ukłony pod szklanym okiem obiektywów agencji prasowych i stacji telewizyjnych…

- Powiem państwu szczerze, że zamierzam izolować pierwszych „zarażonych” jeszcze tej nocy, a w przeciągu tygodnia epidemia dotknie około tysiąca przypadków. – Szczerość. Nieprawdopodobna, ale zdawała się autentyczną, biła z oblicza prowadzącego - Potem… Zaczną się restrykcje i obostrzenia. Najpierw ograniczenia dla gospodarki, turystyki i ograniczenie ruchu obywateli do ruchu lokalnego. Nagonka. Słowna, ze wszystkich mediów. Strach, panika podsycana umiejętnie doniesieniami z frontu walki z diabłem, który będzie pożerał ludzkie istnienia. Potem ograniczenia staną się jeszcze ostrzejsze. Za miesiąc będę miał społeczeństwo w dobrowolnym areszcie domowym, uwiązane do odbiorników RTV. Do Internetu, bo wiem, że u was też wybuchnie epidemia, która w tym tygodniu pochłonie trochę ofiar. Proszę o jedno – nie bądźcie zachłanni w pierwszych dniach. Pozwólcie strachowi narastać stopniowo. A jeśli już musicie koniecznie pozwolić epidemii działać szerokim frontem, to przygotujcie opinię publiczną na wstrząs, żeby nie spowodować eksodusu. Tego przecież nie chcemy!

Pierwsze, jeszcze niedowierzające uśmieszki zaczęły pojawiać się na twarzach wyjałowionych ze złudzeń i najbardziej cynicznych. Powoli dołączały kolejne i kolejne. Ziarno posiane zaczęło kiełkować zrozumieniem. Perfidia przedsięwzięcia przerastała wszystko, co do tej pory wymyślił człowiek. Globalny kataklizm gorszy od wojny światowej. Armagedon sterowany centralnie. I lejce, które można ściągnąć wszystkim ludziom na świecie. Wbić jadowitą ostrogę w podbrzusza i i zacisnąć dłoń na zuchwałych gardłach. Zniewolić wszystkich. Unicestwić opornych, a pokornym wyznaczyć zadania. Opozycja, którą można bezkarnie zgładzić, zamknąć w gettach jak degeneratów i odmówić im wszelkich praw. Zagłodzić, pozbawić godności i sprowadzić do roli bezmyślnego mięsa żebrzącego o litość. Zuchwały plan.

- Jak widzę, osiągamy poziom, przy którym dyskusja i projektowanie przyszłości zaczyna mieć ręce i nogi. Macie… Mamy pacjenta zero – Kongo. Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, ale my chyba możemy? – prowadzący pozwolił sobie na ironię i najwyraźniej był rozluźniony – Na kupienie Konga stać było każdego z nas. Tani kraj, bez dostępu do bogactw naturalnych, z braku sieci teleinformatycznych, dróg i zainteresowania globalnych mediów poddał się łatwo. Etap pierwszy też mamy za sobą. Teraz trzeba spuścić z łańcucha psy! Plotkę. Napuścić media i rzucać im ochłapy, karmić krwią. Rzeczywistą i tą mimochodem wyrywającą się z niedyskretnych ust. Kamień rzucony w wodę musi zatoczyć krąg nie raz, a więcej. Szerzej. Musi objąć całą ziemię, a jeśli będzie trzeba, to niech płynie dalej!

Prowadzący wyraźnie się rozgrzał i poniosło go. Ale zrozumienie osiągnęli już nawet najmniej domyślni, początkujący władcy. Smakowali w umysłach zemsty partyjne i prywatne. Rozwijali niedopowiedzenia w ciąg działań koniecznych, oczekiwanych niemal i widzieli siebie na piedestałach, które rosły tak szybko, że myśl ledwie nadążała.

- Skoro zaraza przekroczyła granice, czas na etap drugi. Lokalne ogniska zarazy, eskalacja na całe kontynenty. A następnie izolacja, restrykcje, godzina policyjna i drakońskie kary. Konfiskaty mienia, mediów, towarów. Czystki. Rezerwaty i więzienia. Gułagi! Kołchozy! Będziemy hodować bydło. My wszyscy. Zostaniemy hodowcami. Ale to już etap trzeci. W czwartym… otworzymy granice, upodlimy ostatecznie niewolników i odbierzemy im głos i resztki poczucia godności. Sprowadzimy do roli kelnerów i fryzjerów, obsługi hotelowej, prostytutek, ogrodników… ktoś musi pracować, żeby świat trwał na naszą chwałę.

Mówca napił się wody. Umysły na sali osiągały poziom wrzenia. Oczy powleczone szaleństwem idei. Doktrynacja wciąż trwała, ale trafiała na grunt tak płodny, że sama siebie karmiła szybciej niż słowa wypowiadane ze sceny. Cud dzieworództwa dotknął każdej z osób i przyszłości wiły się jak dziko rosnące winorośle. Ktoś powinien przystrzyc je, żeby nie zdziczały. Poprowadzić pędy tam, gdzie mogły znaleźć wsparcie na solidnym szkielecie. W końcu istotą winorośli nie są pędy, a owoce.

- Karmić będziemy posłusznych. Damy im iluzoryczną nadzieję, pokażemy ścieżkę awansu, której nikt nie przebrnie. Opór stłumimy bez reszty. Każdą wątpliwość rozstrzygniemy tak, aby zostali sami roślinożercy. Drapieżniki wybijemy do nogi. Policja tak brutalna, żeby słabsi mdleli na sam ich widok, a dzieci popuszczały w majtki. Kary i jeszcze raz kary. Za najdrobniejsze uchybienia, za ukłon zbyt opieszały. Stado mamy duże i trzeba je ostro wyczesać, żeby żadna wesz się nie ostała. Kontrola życia. Totalna. Chipowanie i śledzenie. Kartoteki od dnia narodzin, aż do śmierci. Przyuczanie, a nie nauka. Zwierzęta nie muszą umieć. Mają być posłuszne i realizować to, co im pisane. Jak w konfucjanizmie. A my… My będziemy Konfucjuszem!

2 komentarze:

  1. Gdy się czyta dzień w dzień naszych „Panów”, ten Twój tekst przestaje robić jakiekolwiek wrażenie. Wydaje mi się, że rzeczywistość daleko prześcignęła nasze możliwości wyobraźni. Ja sobie pomyślę, że może jeszcze dziś zakażą mi wychodzić z domu... Lepiej zmilczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życie zazwyczaj bogatsze jest od wyobraźni - w końcu pisze jedna istota, a życie toczy się wielowątkowo - hurtem można dojść do zdumiewających efektów.
      zakazać to mało - trzeba to zrobić tak, żebyś uwierzył, że to dla Twojego dobra. niewola, której nawet nie podejrzewasz jest idealnym więzieniem, bo nie trzeba go nawet pilnować.

      Usuń