środa, 25 listopada 2020

Na bogato.

 

Łatwy jestem. Zapewne zbyt łatwy, bo wyrafinowanym już nie imponuje, kiedy uda się mnie naciągnąć, więc przestali dawno temu. A ja wciąż daję się naciągnąć i poszedłem w tę noc aksamitną, głęboką – bez celu, bez sensu i bez namysłu. Zabiedzona wrona dzieliła niebo na prawą i lewą stronę, latarnia mrugnęła do mnie i zgasła bezgłośnie, jakby zasnęła, brzozowe witki, niczym włosy smętnie falowały w niewyczuwalnym wietrze, szron skrzył dachy porzuconych samochodów. Ptaki obracały się dopiero na drugi bok, bo cisza w powietrzu wytrwała była, jakby zaraziła się milczeniem od pustki kosmosu. Nieodległym asfaltem sunęło powtarzające się mruczenie silników – to Miasto połykało swój codzienny posiłek, by zwrócić go wieczorem zmęczony i wymemłany. Odarty z chęci i nadziei. Trawniki przymierzały diamentowo białe obrusy i cieszyły się dziewiczą czystością, nim poranek zapędzi armię piesków, by ku własnej uldze ozłociły je produktami ręcznej… hmmm... jelitowej roboty.

2 komentarze:

  1. To miasto to bulimiczny stwór.
    Porywa, tłamsi, wypluwa i budzi się głodne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i wciąż chce więcej. wysysa, dusi i wzywa. woła o jeszcze usiłując powoływać się na prawa słabych. słabi zbudowali moc na słabościach i prawo ich broni.

      Usuń