poniedziałek, 30 listopada 2020

Zawalidroga

 

Noc rozdziobana mokrym śniegiem na miliardy okruchów - skrzących, zimnych i topniejących. Jak rtęć zbierały się potem okruchy, łącząc w kałuże, rozlewiska, mroczne lustra zimno łypiące na świat. Wszedłem pomiędzy i wdychałem wilgoć skostniałą patrząc, jak dęby wyrzynają się z mroku, słuchając kraczących, nagich drzew, skacząc po kocich łbach ostrożnie, jakbym chodził po spękanej krze. Jakiś pies przeklinał swój los nieszczęsny, który kazał mu wyjść w pluchę, zamiast cieszyć się flanelowym kojcem i snami o kościach większych i obrośniętych żółtym tłuszczem. Latarnie zachłyśnięte, na wpół utopione w mgle przedświtu wysilały się, by trawnikom nadać choć cień koloru. Miasto zdławione, milczące, rozstrzelane ciszą. Gdzieniegdzie okno pulsujące życiem mrugało prostokątem żółtego rozedrgania, kryjącego poranną, niepewną codzienność. Gdzieś daleko domniemane życie, ruch przyszły, pokraczny, mdły dopiero ma nadejść, albo i nie, bo nawet przez sen knuje myśli strzykające jadem bezruchu w odrętwiałe kręgosłupy. Chodniki sfalowane, skrępowane, nieżyczliwie ukrywają się pomiędzy żywopłotami, dziko rosnący topinambur samobójczo liże śnieg. A przecież dzień nadejdzie, bo gdzie miałby się schować? Nadejdzie. Ale teraz czeka, aż przestanę mu stać na drodze.

4 komentarze:

  1. Tyle pięknych zaskakujących słów. Dzień musi poczekać gdy noc ma głos, i noc poczeka gdy dzień będzie miał swój czas...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacja! I jeszcze ta puenta dla lepszego smaczku. :) :) Super miniatura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. smacznego. widzę, że gustujesz w obrazkach.

      Usuń