środa, 19 stycznia 2022

Projekcja.

 

Cyfrowe góry oflankowały mnie z rekinią sprawnością i wyrosły, ograniczając widoczność do wycinka frontowego przedpola. Ostre, kryształowe krawędzie i renderowane z dużą rozdzielczością strome płaszczyzny gładsze od szkła stworzyły kordyliery umożliwiające przemieszczanie się jedynie naprzód, drogą, czy wyschniętym korytem o nieortodoksyjnie płaskim dnie z tłuczonych luster. Szedłem po tej krze powoli, bez świadomości, że się wznoszę. Dopiero narastające zmęczenie łydek i wyschnięte gardło uświadomiły mi, że to nie jest banalny spacer, lecz mozolna wspinaczka w nieznane.

 

W przesmyku pomiędzy szczytami czaiła się niestabilna gwiazda poszatkowana w poziome plasterki. Bez jądra, czyli zapewne bez grawitacji. Przez chwilę zająłem się wymyślaniem sposobu, w jaki poszczególne plastry karnie utrzymują stałą odległość od siebie, jednak nic poza boską siłą elektromagnetycznej czułości nie przychodziło mi do głowy. Słońce tymczasem świeciło stalowym błękitem i mroczniało w pustkach barwą, nadającą fioletom kosmiczną głębię.

 

U podnóża półpłynnych gór wyrosły tymczasem zupełnie przeźroczyste kopuły igloo, niezasiedlone zapewne, bo wewnątrz nie było żadnych drobiazgów, o żywych istotach ledwie wspominając. Przystanąłem zdumiony i zmęczony. Po obu stronach koryta pęcherze budowli miały ten sam rozmiar i ziały sterylną, bezosobową czystością. Pomyślałem, że nic się nie stanie, jeśli w którymkolwiek odpocznę, może nawet prześpię się, nim pójdę w kierunku plastrowanego słońca.

 

Szczęśliwie - obejrzałem się za siebie. Najwyraźniej ten świat kończył się równo z teraźniejszością, a przeszłość kasowana była na bieżąco, gdyż za plecami ziała mi bezwonna pustka. Bałem się, że drobna drzemka, a nawet nadmierna opieszałość kroków ograbi mnie najpierw ze wspomnień, następnie słów, a wreszcie ciała, abym stał się zimną, doskonale bezduszną przeszłością.

 

- Lepiej nie wchodzić do obcych siedlisk. Może przeszłość tam właśnie pożarła tubylców?

 

Czarne myśli skręciły ku wygłodniałemu „wczoraj” i sprawiły, że ugięły mi się nogi. Może to strach, może utracone nadzieje, ale uśpiona wola, która dotychczas wodziła mnie za nos nie znalazła dalszych rezerw paliwa. Duchy zwątpienia generowały znane każdemu malkontentowi pytania – po co i dlaczego? Odpowiedzieć mogła jedynie grasująca w kubistycznym pejzażu bezwstydnie wszechobecna pustka. Paradoks ostatniej myśli doprowadził mnie do splunięcia pod nogi.

 

Suche koryto zaczęło się wypełniać, kipieć w smrodzie żółto-brązowej, piaszczystej piany, która pognała zgrzywiałą falą w kierunku lewego brzegu, usiłując wytyczyć nowe koryto. Pewnie obawiała się plastrów słońca i wolała przedrzeć przez szklane góry, szukając pierworysu ujścia do bardziej gościnnego morza. Stałem na krawędzi, za którą suchy, bezbarwny świat ustępował nowonarodzonej kipieli górskiego strumienia.

 

Plunąłem po raz drugi, choć ślinę musiałem uzupełnić krwią z zeschniętych warg. Do prawego brzegu ruszyła solidna fala napędzana instynktem monsunu. Pożarła najbliższe pustostany, a kiedy odbiła się od gładkolicych gór i wróciła, zostawiła na kopułach nalot różowego mchu, czy szronu, nadając ścianom przyjemne zabarwienie, muszlową miękkość i obietnicę gładkości echa podniesionego z morskiego dna.

 

Unosiłem się ostrożnie na ostrodze pomiędzy nurtami, za plecami przeszłość zgryzana szkwałem teraźniejszości popychała mnie niecierpliwie naprzód, a słońce przede mną drżało w geometrycznej gimnastyce. Dryfowałem dziką rzeką. Surfowałem wyspą bezludną, którą mimochodem stworzyłem, a przyszłość szczerzyła się do mnie jakoś tak mięsożernie, aż mi zmiękło wszystko w kolanach i nie tylko.

 

Byłbym zaklął, bo tak najłatwiej oszukać strach i udawać zucha, ale niebo wyprzedzająco spochmurniało na pomarańczowo i w buforze pamięci tymczasowej złożyło zamówienie na awaryjne impulsy elektrostatyczne, więc przezornie zamilkłem, by nie sprowokować. Słońce skupiło się w sobie, pokraśniało i zebrało w zbiór jednoelementowy, robiąc przegląd widma, aby dobrać karnację na powitanie zuchwałego żeglarza. Wybór padł na ciepłą żółć, nieco tylko pikantną na krawędziach. Niesamowite skojarzenie z lampą wyspecjalizowaną w przesłuchiwaniu więźniów politycznych usadziło mnie mocniej w siodle i sprawiło, że zmysły zaczęły krzepnąć.

 

- Wiesz? Jesteś zabawny – głos dobiegał dosłownie z zewsząd, oszałamiając moje zmysły i pozbawiając orientacji w i tak już skomplikowanym świecie pseudomatematycznej iluzji - Naprawdę sądzisz, że plucie na monitor poprawi jakość projektu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz