sobota, 10 sierpnia 2019

Perfidia.


Przed niedoskonałością ludzkiego wzroku łatwo ukryć wszystko, co chce się ukryć i bez bardzo wyrafinowanych narzędzi wykrycie spisku wydaje się niemal niemożliwe. Zbrodnia doskonała, o jakiej marzą twórcy kryminałów. Masowy mord, o jakim śnią generałowie spragnieni kolejnej baretki na galowym mundurze, bo gwiazdki posiedli już wszystkie i kiedy nadciągają ze swoimi galaktykami i mgławicami, to mamią wzrok żeński do tego stopnia, że panie gotowe są im wybaczyć nawet mocno przechodzony, przywiędły PESEL.

A przecież laboratoria tętnią życiem i nierzadko całodobowo realizują się pomysły, od których szatan wije się z zazdrości, że nie jemu autorstwo przypiszą. Uczeń przerasta mistrza, co powinno być regułą. Wszak korzysta z doświadczeń nestora, więc startuje z wyższego pułapu, to i dojść powinien dalej. Szczególnie, kiedy etyki nie wpuści się za przeszklone drzwi dając jej po łapach tabliczką „ściśle tajne”, albo etykietą „bezpieczeństwo narodowe” oślepi się ją i zniewoli.

Ja? Mnie kryją obie. I jeszcze po drodze kilku takich, którym do pełni galaktycznego szczęścia brakuje mojego sukcesu. Ostatnią gwiazdką mam się stać na ich firmamencie, jeżeli uda się zrealizować choć pierwszy etap. Patrzę na pryszczatego młodzieńca, który krząta się i nadstawia ucha. Uczy się, ale zapewne donosi posiadaczom mgławic o każdym moim kroku. Jestem pewien, że do poznania mojego menu nie potrzebują grzebać w gównie – wystarczy zapytać pryszczatego, który jest jak na swój wiek uroczo cyniczny i sprzeda mnie bez drgnięcia powieki. Co będzie robił później? Skoro dziwką już został, więc nawet nie będzie musiał się przebranżawiać. Niedwuznacznie sugerował, że podzieli się ze mną własnym ciałem, ale zbeształem go, więc wziął się do roboty, i tylko gdy wypiję o kieliszek za dużo zerka na mnie znacząco.

Miałem do wyboru trzech, a gdybym miał kaprys oddaliby mi ich wszystkich na własność, żebym tylko przyspieszył prace. We wzroku wartowników strzegących tego bunkra widzę pewną niecierpliwość ilekroć wychodzę, żeby zapalić na świeżym powietrzu i popatrzeć na niebo. Patrzę w nie intensywnie i nie zamierzam tłumaczyć sierżantom, że zamierzam je skazić. Całe. Wszystko, co mieści się w dolnych partiach atmosfery stanie się moim wybiegiem, na którym będą się pasły, a może i mnożyły czarne owce. Diablątka, które wedrą się w każdą intymność i niepostrzeżenie opanują podświadomość każdego życia. Wystarczy jeden wdech, żeby wpuścić niewidzialnego wroga, a ten już przeprowadzi błyskawiczny szturm na kopułę i zawładnie neuronami. Osiodła mózg, założy mu wędzidło i będzie czekał na dyspozycje.

Wystarczyło zminiaturyzować bojowe słonie tak bardzo, żeby najlepsze szkło powiększające nie dało rady dostrzec inwazji. Szturmowe myśliwce, niczym wściekły, wygłodniały rój, ławica szpaków nieprzeliczonych splądruje miasta i przysiółki. Dotrze za szczelnie zamknięte drzwi prześlizgując się przez filtry klimatyzacji do najpilniej strzeżonych zakamarków świata. Do miejsc, które nie istnieją. I opanują personel, żeby stał się powolnym, jak nie były nawet dobrowolne niewolnice w bombonierkach haremów trzymane ku rozkoszy sułtana.

Asystent, który chciałby być bardziej osobistym, niż mam życzenie usiłuje przekupić mnie kawą, żebym wrócił do pracy. On nie wie. I nie dowie się, że został zainfekowany jako pierwszy. Nie dowie się do czasu, kiedy będzie mi potrzebny. Na razie raportuje bzdury do galaktycznej menażerii, a ja cierpliwie czekam na rozwój sytuacji. Wiem, że raz w miesiącu spotyka się z całą drogą mleczną. Chcę, żeby im zaniósł konia trojańskiego. Żeby podzielił się swoim wirusem z nimi. Z nich muszę zrobić nosicieli przyszłego porządku świata. Potrzebuję wsparcia i czasu. Oni mi go kupią mamiąc rządy uspokajającymi komunikatami i zapewnią dostęp do technologii masowego rozprowadzania nanokultur.

Zaniesie je we własnych płucach. Przedrą się przez kontrole i skanery. Przez rewizję osobistą, nawet, gdyby miała sięgnąć jelit. A oni będą chłonąć je nieświadomie, aż staną się niewolnikami. Jeszcze jest czas. Jeszcze powietrze jest bezpieczne. W miarę bezpieczne. Ale kiedy wypuszczę swoje nasienie… Kłamię – to oni wypuszczą je w świat i będą monitorować, żeby stężenie było wystarczające do bezwzględnego posłuszeństwa świata. Gryzę się w język nie po to, żeby nie mówić, bo milczeć potrafię aż nadto dobrze. Boję się, że mój rozmarzony uśmiech może naprowadzić kogoś na trop moich myśli.

Jeszcze trochę. Wytrzymam. Asystent jest dobrym nosicielem. Pacjentem zero. Dzisiaj dostanie do przetransportowania malutki prezencik dla ochrony. Oni w pierwszej kolejności mogliby narobić bałaganu w moim planie. Jeden telefon poirytowanego, podejrzliwego sukinsyna z zewnątrz i wypruliby ze mnie flaki nie używając narzędzi. Tych muszę mieć po swojej stronie szybko. Strasznie trudno pracuje się pod nieustającym nadzorem, ale już dzisiaj uda się przejąć kontrolę nad najbliższym otoczeniem. Dopiłem kawę i niecierpliwość gnała mnie do laboratorium, żeby poczynić ostatnie przygotowania, aby pryszczaty mógł stać się transporterem i zarazić personel uległością.

Wracałem zamyślony, lekko rozmarzony i dlatego zbyt późno zauważyłem, że coś jest nie tak, że chwila wykracza poza rutynę codzienności. W drzwiach stali ochroniarze, których nie było tu gdy wychodziłem na zewnątrz. Bez słowa skręcili kark pryszczatemu, a na mnie popatrzyli niemal przyjaźnie, gdy ujęli pod pachy i bardziej zanieśli, niż zaprowadzili do małego, wytłumionego pomieszczenia na peryferiach budynku. Nigdy tam jeszcze nie byłem i nawet nie podejrzewałem, że takie pomieszczenie znajduje się w obrębie tego gmachu. Przytroczyli mnie do jakiegoś rusztowania sprawnie i bezsłownie, po czym wyszli. Zanim zdumienie przerodziło się w strach drzwi otworzyły się po cichu i wszedł do środka starszy, na pozór rubaszny mężczyzna w zgniłozielonym mundurze.

- Widzisz durny? – zagaił przyjaźnie z zaśpiewem rodem z Petersburga – Taki łebski chłop, a taki nierozsądny. Egoista. Sam dla siebie ty chciał cały świat. A ja to sabaczka? A teraz ty mi będziesz mówił bardzo powoli i tak, żebym zrozumiał, bo pokroję na plasterki i każę nakarmić szczury. Zrealizujemy twój plan, ale to ja zajmę centralne miejsce. Sam widzisz, że nie nadajesz się na przywódcę nawet małego stadka, a co dopiero, gdybyś miał być carem wszechświata.

Milczałem łykając gorycz porażki. A przecież pryszczaty miał dzisiaj roznieść zarazę po obiekcie, a przy pierwszym spotkaniu kolegium połączonych sztabów i tam rozplenić wirusa. Potem już tylko bezwład armii i niewidzialne samoloty bez narodowości rozpylające nad coraz większym regionem podstępną bestię, która stłamsi bunt maluczkich. Taka wpadka tuż przed metą. Jak ten bezwzględny i prymitywny raczej generał odkrył, że to ostatni dzwonek, żeby przejąć pałeczkę? Skąd wiedział? A może blefuje? Łudziłem się, że to tylko próba, że kolejna prowokacja, żeby sprawdzić moją lojalność i podporządkowanie. Zaśmiał się chrapliwie i to bardzo złym śmiechem, jakby czytał w moich myślach.

- Posłuchaj durniu! – mrugnął do mnie i walnął na odlew w twarz, jakby to miało poprawić mi słuch – Nie igraj ze mną, bo bardzo szybko tego pożałujesz. Wpadłeś, bo jesteś beznadziejnym durniem. Trzeba było zerżnąć młodego, kiedy się prosił. A tak urażone uczucie musiało się wyżalić. Wyżalić i zemścić. I jak sądzisz, na czyim ramieniu się wyszlochał i kto mu wygodził tak, że śpiewał piękniej niż kanarek? Przydałby mi się jeszcze, bo myślał, że go kocham, ale już go zaraziłeś, a ja nie chcę ryzykować. Teraz ty będziesz śpiewał. I możesz mi wierzyć, że i ciebie zerżnę, jeśli będzie taka potrzeba. Chcesz?

6 komentarzy:

  1. Za mundurem panny sznurem... Kto wie, co się tam dzieje za tymi drzwiami. Zbrodnia doskonała jednak nie wyszła, ale przecież jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze mnie coś pociagało w mundurowych, szczególnie w lotnikach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem, co powiedzieć. ten nie wygląda na anioła. chyba, że lubisz, gdy samiec składa się wyłącznie z testosteronu i usiłuje zdominować dokładnie wszystko, co go otacza. a może masz kaprys się z takim posiłować?

      Usuń