niedziela, 9 lutego 2020

Szczęście

Świat kręci się gdzieś niedaleko. Nie przeszkadzam mu z wzajemnością. Jestem. Po prostu. Nawet nie mam potrzeb i żadnych życzeń. On ode mnie również nic nie chce. Jestem i on jest, więc można powiedzieć: jesteśmy, ale przecież to nieprawda. Bo jesteśmy oznacza coś więcej, niż istnienie obok siebie. Bo ja i on, to jeszcze nie my. Absolutnie. Trwamy sobie pomimo siebie raczej, niż wespół. To znaczy – on trwa, a ja siedzę. Nawet nie najwygodniej, bo na jakimś klocu drewnianym siedzę i chropowatą korą masuję sobie pośladki. Siedzę i gapię się w płonące drewno, które iskrą strzeli od czasu do czasu, albo z sykiem odparuje soki z nie do końca wyschniętych gałęzi.

Kiedy wokół śnieg, a wiatr hula nie całkiem pieszczotą będąc na te parę patyków skrzyżowanych, klocek i mnie. Przez ten świat, co się obok kręci i na pewno teraz jest zupełnie gdzie indziej. Niech mu się wiedzie – szepnąłem najciszej jak potrafię, żeby mi się nie dosiadał do tego ognia, do tej chwili. Pośród wielkiego, białego placka zimy, mały krąg żółto-czerwonego ciepła tańczy przede mną i gra melodie bez słów zrozumiałych. Puszczam myśli swobodnie, jak puszcza się latawiec, kiedy już znudzi się trzymanie sznurka. Niech sobie lecą gdziekolwiek ciesząc się niespodziewaną swobodą.

Głaszczę wspomnienia. Lekkim dotykiem pamięci głaszczę w głowie zdarzenia z przeszłości i ludzi minionych. Bo dobrymi mi byli ci ludzie i zdarzenia pamięcią przytulone. Patyk do ognia wkładam leniwie i jestem. Ciepłem z przodu uwięziony i chłodem podparty od tyłu. Myślę, że wszystko teraz mogę, że każdą rzecz jestem w stanie – zrobić, lub stworzyć. Mogę. Ale nie chcę, bo nie ma potrzeby otaczać się przedmiotami. Ludźmi też nie. Nie teraz. Wystarczy ogień tańczący i skaczący na następny patyk włożony do środka, by chwilkę żywicą zapachniał i wonnym dymem mi w twarz plunął.

Myśli błądzą wokół idei, że mogę wszystko i nawet bóg mógłby się ode mnie uczyć wszechmocy i wszechwiedzy. A ja flirtuję z płomieniem i doskonale lekceważę własne możliwości. Marnotrawię czas idealnie. Siedzę i kwintesencją spokoju jestem, oazą cierpliwości i bezkresu. Próżnią potrzeb być mogę przez wieczność. Gdzieś tam, w tym świecie, co obok, jest wszystko, czego mi trzeba – ludzie niezbędni do życia, zdarzenia do pamiętania, jutrzejsze drobiazgi. A ja siedzę na klocku, z wyciągniętymi nogami i woda paruje mi z butów. I kolejny patyczek zanurzam w płomieniach i nie potrzebuję nic więcej.

Zaraziłem noc ogniem malutkim, skrzącym kolory na śniegu i malującym mi rumieńce na twarzy. Nie spieszy mi się nigdzie i do niczego. Cały jestem objęty wrażeniem, w zmysłów czuciu kąpany. Noc, ogień, ja, świat obok i można wszystko. Wszystko czego się zapragnie. Ale jakoś się nie pragnie. Nie czuję potrzeby pragnąć więcej, ani nawet mniej. Takie lokalne, zupełnie malutkie i prywatne bezkrólewie potrzeb, jakbym już wszystko, co potrzebne posiadał. Dziwne to potrzebowanie jakieś, bo kiedy się ma, pojawia się strach, że ktoś będzie chciał i zabrać spróbuje, posiąść i ukraść choćby. To nie chcę, bo jak ukraść nic? Nie mam nic i tego co mam nie trzeba pilnować nawet, bo się nie zgubi. Wszędzie za mną trafi, całe i nieuszkodzone.

Przychodzisz więc wtedy właśnie i siadasz obok. Bez słów patyk w płomienie wkładasz, ale nie dzielisz ognia na pół. Na twoje-moje. Nie, bo nie ma potrzeby wcale. Nie pytam skąd przyszłaś i jak długo zostaniesz, bo przecież nie chcę cię więzić. Jesteś, bo chcesz i zostaniesz ile się będzie podobać. Patyków mamy w bród, a noc jeszcze młoda. Bądź więc jeśli chcesz. Bądź, jak ów świat - obok, jeśli tego potrzebujesz. Ogień śmieje się z nas, bo dla niego ty i ja, to już my – przy wspólnym ogniu siedzimy i przez płomienie zerkamy w nocy środek.

Uśmiecham się lekko, jakbym pytał, czy rankiem również ciebie zobaczę, a ty odpowiadasz, że tak. Bo nie spieszno ci nigdzie i zostać możesz, a taki ogień pokusą jest silną. Noc dojrzewa, twój zapach miesza się z dymem ogniska, świat kurczy się do wąskiego kręgu światła, a w nim nie ma miejsca już na nikogo. Teraz tylko my – ty, ja, i ogień zmieścić się możemy, ale on powoli szykuje się do snu. Nie chcę go karmić na siłę – niech się prześpi odrobinkę.

A jeśli ci zimno, przytul się do mnie odrobinę. Umiem zagrzać twoje ręce równie dokładnie, jak robił to ogień… Chcesz? Utonę w twoich włosach oddechem do świtu aż i schowam ci dłonie we własnych. I patrzeć będziemy w ten zasypiający ogień, bo wtedy potrafi być jeszcze piękniejszy, gdy wspina się delikatnie na niedopalone fragmenty gałązek, jak skrada się po powierzchni węgielków szukając czegoś co jeszcze mógłby żarem ogarnąć. Przyszłaś popatrzeć, jak ogień zasypia? I sama pewnie zasnąć byś chciała… Sama? Nie – chyba nie sama… Chciałabyś?

3 komentarze:

  1. ...a ja sobie rozpalę ognisko,prawdziwe wszak nie ma to jak doświadczać rzeczywistości a nie opisu domniemanej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Oko brakuje Cię tu fizycznie. Mam nadzieję że wszystko Ci się pouklada i wrócisz.

    Ja mam życzenie znaleźć się w górach i posiedzieć przy ognisku. Będzie to możliwe jak się zrobi ciepło. Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń