poniedziałek, 11 maja 2020

Odległość.

Usiłowałem wznieść się i popłynąć z wiatrem, chowając się między chmurami, żebyś zbyt szybko nie odkryła mojej obecności. Niespodzianką być chciałem i oprócz tego miałem kaprys patrzeć na ciebie, zanim mnie dostrzeżesz. Wymyśliłem sobie cały twój świat i teraz chciałem zobaczyć, jak bardzo różni się od tego, co mogę zastać na miejscu.

Talentu do latania nie miałem wcale, więc sztuka się oczywiście nie udała, a chmury nie zamierzały czekać, aż się nauczę i odpłynęły lekceważąc moje wysiłki. Chciałem im wygrawerować na brzuszkach list do ciebie, żeby choć słowem towarzyszyć ci w codzienności, jednak i tu poniosłem porażkę. Podskakiwałem i usiłowałem sięgnąć palcem tych, co leciały najniżej, ale nie udało się dosięgnąć ani jednej. Podśmiewywały się ze mnie nim podążyły za stadem, a ja zostałem sam w bezkresie.

Krzyk nie mógł się powieść i dlatego milczałem zaciskając usta, aby słowa spragnione odzewu nie uciekły mi nadaremnie. Wargi zbielały z wysiłku i resztką rozsądku przywołałem je do naturalnego ukrwienia. Tylko w moich oczach smutek uplótł pajęczą sieć przesłaniając rzeczywistość. Żaden ze zmysłów nie mógł osiągnąć sukcesu ze względu na odległość. Skąd pomysł, żeby w ogóle próbować?

Chciałem przekupić wiatr i dać mu na drogę kilka ciepłych słów, ale ten drapichrust obdarł je z ciepła i porzucił przy krawężniku, jak nikomu już niepotrzebny niedopałek, a potem kręcił bączki na trawniku i szarpał drzewa za włosy, aż całkiem o mnie zapomniał.

Myśli zaplotłem w strzałkę, żeby ją wysłać wskroś świata, żeby pomknęła nie musząc omijać nic i nikogo. Czy za lekkie były, czy też zbyt ociężałe – dość, że ledwie ze mnie spłynęły i niespieszno im było w drogę. Stałem osowiały i pozbawiony pomysłów. Nic, tylko chcenie we mnie. Takie dziecięce, które uzasadnień innych nie zna, jak szczere pragnienie, by się spełniło chciane.
Wrona patrzyła na mnie szarym wzrokiem, więc nawet nie prosiłem jej o pomoc, bo gotowa była dostarczyć ci szarej melancholii, a nie tego przecież chciałem. Wiem, że szarości masz w nadmiarze i obarczanie ciebie kolejną byłoby niegodziwością. Wzruszyłem ramionami. Wrona też i odleciała do wronich spraw, a ja zostałem, usiłując rozwiązać nierozwiązywalne.

Zamknąłem oczy. Pod powiekami byłaś jak żywa. Uśmiechałaś się, zaplatając palcem wskazującym sprężynkę z włosów i gryzłaś w roztargnieniu dolną wargę. Twoje ramiona bardzo dyskretnie tańczyły w rytm jakiejś muzyki. Szłaś gdzieś zamyślona, nieobecna i krucha. Próbowałem po chodnikowych płytach rozpoznać dokąd zmierzasz, a ty pokazywałaś palcem jakieś morwy, graby i jawory, pytając, czy umiem je rozpoznać, gdy rozbiorą się z letniej sukienki. Kiwnąłem głową niecierpliwie i szukałem twojej dłoni, żebyś nie potknęła się na wybojach. Gdy poczułem ciepło ręki drgnąłem z zaskoczenia. Otworzyłem oczy… Spałaś tuż obok, uśmiechając się do mnie.

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. lubisz zadawać pytania.
      spróbuj odpowiadać - to dopiero gra wyobraźni.

      Usuń