niedziela, 10 maja 2020

Pamiątka.

Grusza była niska. Na pewno nie sięgała nieba. Rosła na niegościnnej skarpie pełnej murszejących łupków i rozpleniającej się bez lęku tarniny. Starowinka cierpiała już na próchnicę, ledwie kilka rachitycznych gałęzi stać było jeszcze na wysiłek okrycia się liśćmi. Gdy nadchodziła wiosna, wiedziona instynktem, obsypywała się kwieciem, które wiatr próbował zwęszyć i postrącać z gałęzi, zanim odnajdą je pszczoły. Raz lepiej, raz gorzej sobie radził wiatr, a grusza rodziła pomimo wszystko. Niewiele. Nie była drzewem przemysłowym. Ot, taka rodzinna grusza, która stoi od zawsze w obejściu, a smak owoców zna pięć pokoleń żyjących w jednym domu. I wszyscy, których już nie ma wśród nas.

Owoce? Brzydszych chyba już być nie może. Zielone, twarde i pokryte szarym, chropowatym nalotem. Jeśli kto nie wie, jak je zjeść, nigdy nie sięgnie, próbując pierwszy raz ugryźć, gdy z drzewa spadnie Gorzkie, twarde i trudne do przełknięcia. Kiedy się wie… Wystarczy pozbierać, nim wiatr otrzęsie do końca gruszę i powkładać do kartonu, przekładając warstwy gazetami. Lubią dojrzewać powoli. Bez pośpiechu grzeją się w ciemnościach pudełka przez tydzień, albo dwa. Trzeba przeglądać, przekładać co dzień, bo nie wiadomo, kiedy który owoc dojrzeje. Ale pomylić się nie sposób, bo mięknie nagle i w skamieniałym zamszu zaczynają płynąć słodkie soki. Wtedy mogą już leżeć na parapecie. Nie wiadomo jak cierpki szron zmienia się w płynną słodycz. W taki czas, gdy przyjdzie owoc obrać ze skórki, sok cieknie do łokci, a ręce wylizać trzeba całe, żeby się nie kleić, a grzech zmywać z rąk ambrozję.

Ostatniego lata grusza z trudem urodziła pięć owoców. Podejrzewam, że wiedziała już, że największy amator gruszek więcej już ich nie zje. Drzewo zapadło się w sobie. Zanim doszło do zbiorów na gałęziach wisiały ledwie trzy gruszki, w tym jedna napoczęta przez osy. Drzewo pochylało się coraz mocniej ku ziemi i nie sięgało już nawet najniższych, ciężkich od deszczu chmur. Wyraźnie czekało, żeby odpocząć po znojnym życiu. Zerwałem owoce, kładąc je na słoneczny parapet. Gdy tylko owoce zniknęły, zaczęły sypać się liście, chociaż nie zdążyły do końca sczerwienieć.

Smutne. Owoce nie dojrzały. Schły, albo zamierzały gnić. Drzewo błagało o ścięcie. Twarde, pachnące drewno poddało się pile. Pachniało słodko, podobnie , jak dojrzałe owoce. Stęknęło kładąc się na łąkę i już go nie było. Czyściłem pień z gałęzi. Nawet najcieńsze pozbierałem pieczołowicie – na chrust do wędzenia. Grubsze oglądałem nim podszedłem z piłą. Nie chciałem, żeby grusza zniknęła całkiem. W końcu była nasza. Swoja od zawsze. Od jej początku.

Ciąłem. Drewno milczało. Twarde, sękate. Mocne było. Gęste słoje świadczyły o wieku i mozole dorastania w niegościnnych warunkach. Ciąłem sam, nikomu nie pozwalając nawet podejść. Wyszły raptem dwie deski i parę klocków plus pogięte, zmęczone reumatyzmem gałęzie. Odłożyłem wszystko w słońcu na resztę jesieni. O pień zaczepiłem łańcuch, a ciągnik wydobył korzenie pośród protestów łupków. Korzeń ostukany z gliniastej ziemi też poszedł odpocząć w słońcu. Gdy przyjdzie czas oczyszczę go i ozdobi ścianę swoim niepowtarzalnym kształtem, albo stanie się świecznikiem, jakiego nikt nie ma. W dziurę po karczu wrzuciłem trociny zgarnięte dłonią i ostatnie trzy gruszki, które nie miały ochoty dojrzewać na parapecie. Może odrodzą się w znajomej ziemi?

Gdy drewno wyschło wygładziłem deski, oszlifowałem i zbiłem ławkę. Z oparciem. Stoi teraz przed domem nie tknięta lakierem, czy farbą i grzeje się w styczniowym słońcu. Stoi pod okapem, żeby deszcz, albo śnieg jej nie zdeformował. Może postoi tyle, co grusza? Kiedy wieczór nadchodzi miło na niej usiąść. Może opowie nieznaną historię? Ogrzeje wspomnienia własnym postrzeganiem? Wciąż jest nasza. Swoja. U siebie.

4 komentarze:

  1. Pięknie... ale to już wiesz bo wiele razy Ci pisałam.
    A ta ławka to przecież ciągle ta sama grusza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zamiast cienia daje odpoczynek. ale jest. trwa.

      Usuń
  2. "Grusza była niska. Na pewno nie sięgała nieba" - drzewa zawsze sięgają nieba... Lubię drewno, drewniane ławki bo to z drzewa, bo to drzewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdyby sięgała, to może cała poszłaby tam. a tak została sierotka na ziemi i jeszcze służyć musi.

      Usuń