sobota, 2 maja 2020

Zlot.

Haniebnie się zagapiłem i nie zdążyłem zamknąć okna, gdy nadszedł zmierzch. Bezmyślnie patrzyłem w tłoczącą się za szybą ciemność i zamiast, jak co wieczór zamknąć okna i sprawdzić, czy drzwi szczelnie przylegają do futryny, a klucz kole dziurkę na wylot. Ciemność skwapliwie gęstniała i prężyła, jak czarna pantera, aż w końcu zawirowała i w tanecznym piruecie wkroczyła do środka. Teraz było już trochę za późno, jednak rzuciłem się do okna i zatrzasnąłem je, aż szyby zaprotestowały.

Płonna nadzieja. Na skraju dywanu wirował kłąb niedopowiedzenia przypominający tornado na smyczy - czarownica już tu była, a kto wie, czy tylko jedna. Kłąb najwyraźniej rozwijał się i zwalniał przypominając teraz watę na patyku – taką dla dzieci, pierzastą, postrzępioną chmurkę cukru, lepką, obrzydliwie klejącą się do wszystkiego i trudną do usunięcia.

Mój kot wygiął się w pałąk, a muszę przyznać, że ćwiczy niezmiernie rzadko, więc nie nawykłem do podobnego obrazka. Ogon wygiął w znak zapytania, wąs przylizał, a następnie wykazał się heroiczna odwagą – zaczął węszyć! Znałem drania. Udawał. Kiedy naprawdę węszył, robił to znacznie dyskretniej. Teraz demonstrował, że coś tu śmierdzi, ale to przecież wiedziałem. Ba! Wiedziałem nawet co – czarownica!

Wysłałem kota na zwiad korumpując go obietnicą czegoś paskudnie surowego i tłustego. Szedł na paluszkach, cichcem wielkim i wcale nie dlatego, żeby nie spłoszyć, lecz, by szybciej wykryć sygnał do odwrotu. Dopingowałem go, bo przecież sam nie pójdę. Kto to widział pchać się w oko cyklonu, choćby był mały i na smyczy. W nieznane trzeba wysłać ochotnika spośród braci mniejszych – nawet Rosjanie, którzy szacunku dla jednostki mają niewiele w kosmos psa wysłali, a gdzie mi do ich wielkości. Kot był szczytem mojej odwagi, lecz i on był tchórzem podszyty.

Wreszcie dotknął nosem słabnącego wyraźnie wiru. Nos stracił wilgoć momentalnie, a kot zamiast osiwieć – sczerniał. Zupełnie. Pomyślałem, jakie to szczęście, że sam nie poszedłem z tą swoją mazurską opalenizną, bo już robiłbym za murzynka z samego serca Sudanu. Kot wytrwał. Byłem z niego kosmicznie dumny. Z tego entuzjazmu pomnik przed chałupą obiecałem mu i medal za ofiarność i odwagę. Tak… Ja tu pochwały wymyślam wiekuiste, a zwierzątko rozmruczało się i podstawia do pieszczot. Jeszcze chwila i rozwali się bezwstydnie na plecach czekając na bardziej intymne łaskotki.

- Dobry wieczór sąsiedzie. – wir zwolnił i zdecydował się na płeć spodziewaną wśród czarownic – Nie jesteś jakoś specjalnie gościnny. Trochę trwało zanim zdecydowałeś się na uprzejmość. A teraz, to już może wpuść moje koleżanki, niech nie marzną po próżnicy. Przecież to już żadna różnica, czy jedna, czy cały sabat. A w towarzystwie jesteśmy nieznośne tylko w słowach i gospodarzy nie pożeramy. Ich kotów także. Słyszysz. Jedna pcha się kominem. To pewnie Greta, gruba bardzo, ale wciąż udaje szczuplutką. Dwie są za oknem, a kolejne trzy przytupują pod drzwiami. To jak? Otworzysz, czy każesz się im męczyć?

6 komentarzy:

  1. Poznałam kilka czarownic, są przemiłe. Nie ma się czego bać, wpuszczaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. za późno na dylematy, kiedy jedna już w środku.

      Usuń
    2. Zakumplowałeś się?

      Usuń
    3. pieca nie miałem, a poza tym, to zbyt radykalne. zawsze można pogadać.

      Usuń
  2. jakie to ludzkie - taka ciekawość.
    lubię niedopowiedziane historie, żeby ludzie sami sobie dorobili ciąg dalszy taki, jak im się podoba.

    OdpowiedzUsuń