wtorek, 18 sierpnia 2020

Matryca.

Żniwiarz był więcej niż posępny. Był… przerażająco nierealny, choć za sobą zostawiał całe łany krwi tryskającej z kadłubów pozbawionych członków. Stopy, albo dłonie w zamian za głowę. Ludzie przerażeni, oblani zimnym potem wyciągali ręce przed siebie w skowyczących błaganiach o litość, jednak litość nie była instrumentem znanym żniwiarzowi. Może znał, ale nie stosował nawet w sytuacjach wyjątkowych, by potwierdzić regułę. Jego świat był inny. On chciał zabierać głowy. I tak posunął się do aktu łaski, zabierając tylko parę kostek wieńczących kończyny.

Tam, gdzie już przeszedł, ulice zdobiły bezładnie rozrzucone, drżące jeszcze dłonie, kurczące się w paroksyzmach i stopy o zwartych paluchach usiłujących zadusić ból. Gdzieniegdzie tylko kołysała się umęczona głowa pełna bólu w zimno-bladym, martwym spojrzeniu i uśmiechu szyderczym, podłym, brzydkim. Psy zjawiały się po łup ostrożnie. Bały się żniwiarza i nie zbliżały się nawet do smugi zapachu, jaki się za nim ciągnął. Dopiero, kiedy szloch okaleczonych stygł pośród ostatnich łez usiłowały dopaść zdobyczy i ukryć się gdzieś, gdzie nikt nie przeszkodzi w konsumpcji.

Żniwiarz szedł monotonnym krokiem, jakby był wahadłem wielkiego, wiekuistego zegara i zbierał należną daninę. Nie spieszył się, nie narzekał na trudy. Szedł i brał to, co ludzie zdecydowali się oddać. Tym niezdecydowanym zabierał głowę, bo przecież po nie właśnie szedł. Wybrać trzeba umieć. Chociaż boli. Nie przystawał na rozstajach, na skrzyżowaniach nie szukał ogródeczka, żeby usiąść z kuflem piwa i podziwiać ludzki pośpiech i bezmyślność kotłującą się na chodnikach.

Głuchy na argumenty i błagania. Odporny na ciosy wścieklizną miotane bezradnie. Szedł i ogałacał kadłuby z detali. Bez przyjemności i namiętności. Widziałem… Wiedziałem, że nadchodzi. I że ucieczka jest iluzją. Mrzonką, fatamorganą. Można uciec przed złym snem? Chyba tylko we własnej głowie. Ale przed Żniwiarzem ucieczki nie było. On był niezmordowany i nieugięty. Może to lekkomyślna zuchwałość, jednak wyszedłem mu naprzeciw i stanąłem twardo na nogach zadzierając głowę.

- A jak już wszystkich ogłowisz? Jak tych wszystkich partaczy pozbawisz członków, to co? Pójdziesz na bezrobocie? Na emeryturę?

Chciałem zajrzeć mu w oczy, jednak wiatr rozwiał mgły tam, gdzie znajdował się szczyt Żniwiarza i ukazał pustą przestrzeń nad obojczykami. Czy można śmiać się żebrami? Żniwiarz śmiał się mostkiem i biodrami, które nie do końca przypadkiem wynurzyły się z niebytu i kokietowały mnie, jak kobra przed atakiem. Byłem zdziwiony, ale ramieniem bez dłoni ocierał pot z nieistniejącego czoła i śmiał się od kolan w górę – niżej też nie był kompletny.

A potem machnął kosiskiem z wprawą wielowiekową. Nim spadła moja głowa, nim ciało zrozumiało, że to jego koniec zdążyłem jeszcze usłyszeć:

- Na wzór i podobieństwo moje...

8 komentarzy:

  1. Witaj, Oko.

    Rzec by można, że praktyczna odsłona narcyzmu;)

    No, cóż... Powiadają, że to czas jest takim szalonym chirurgiem, w ręce którego wpadamy tuż po narodzinach:)
    A ja, paradoksalnie nieco, skojarzyłam sobie Twój tekst z obrazem Hugo Sinmerga ", noszącym tytuł "Kuoleman puutarha" czyli "Ogród śmierci".

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tamten (poniekąd ekstrawagancki obrazek) ma nóżki i rączki i główkę...

      Usuń
  2. Pełna grozy to postac że nawet psy się go boją... tego Żniwiarza.

    Ciekawa postać Oko :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taki sobie pan, co chadza własnymi ścieżkami i nie cierpi na brak wiary we własne możliwości.

      Usuń
  3. a przyszedł inny żniwiarz i tego co to bez miłości a według prawa sądził, skrócił,o głowę bo o serce , nie mógł, wszak nie było.
    Piękny obrazek z naszych ulic, uliczek, alejek na których poukrywane grzechy ale przecież i te z wielkimi banerami - tak, zgrzeszyłam, jestem dumna....

    OdpowiedzUsuń
  4. Doprawdy zadziwia mnie ludzka chęć przetrwania, wola istnienia. Oddadzą kończyny, byle nie oddać życia. Lecz cóż to za życie bez kończyn? A życie i tak przecie jest krótkie. Zatrważająco krótkie, by jeszcze się o nie troszczyć, chuchać na nie. Podobno nijakość życia odbiera do niego chęć. Może to są właśnie ci niezdecydowani? Śmierć za życia – na jego podobieństwo. Idą człony ich, te co pozostały, z kamieniem miast serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życie potrafi zawalczyć o przetrwanie. chyba każde.

      Usuń