niedziela, 30 sierpnia 2020

Spacer.


 Tekst napisany na konkurs na portalu T3kstura. wylosowane założenia:
- Postać: Spacerujący zimą ślimak
- Zdarzenie: Wycieczka do hodowli ludzi
- Efekt: Świat bez samochodów, wszyscy poruszają się pieszo. Zaakcentować to wyraźnie w treści.



Był stary, a przynajmniej skorupa, którą dźwigał zdawała się nosić piętno długotrwałego użytkowania. Wysłużona, z licznymi śladami wieloletniej, nie zawsze ostrożnej eksploatacji. Połatana tu i tam, zdawała się być pamiętnikiem długiego i nie zawsze nudnego żywota. Jako jeden z nielicznych nie pozwolił sobie ozdobić muszli żadnym tatuażem, czy kolorem, zachowując pierwotny wzór zgodny z jego DNA. Szedł powoli, z godnością wynikającą z wieku. Jego zdecydowany krok zdawał się świadczyć o doskonałej znajomości szlaku, jakim szedł. Pewnie w przeciągu życia nie raz pokonywał tę ścieżkę, więc dziś gotów był kontynuować spacer nie zerkając specjalnie przed siebie i bez najmniejszej wątpliwości trafić do domu wprost na podwieczorek. Zimą spacery były łatwiejsze. Ląd pokryty warstwą lodu sprzyjał brzuchonogom i pozwalał na rozwinięcie przyzwoitej prędkości podróżnej, bez nadmiernego angażowania energii. Latem… Latem było znacznie gorzej i ślimaki wolały podróżować drogą morską, maksymalnie skracając wizyty na stałym lądzie, których na szczęście było jak na lekarstwo.

Przypomniał sobie oglądany przed chwilą program BBC i zaklął szpetnie pod nosem. Irytowała go arogancja władzy. Bezmyślność i marnotrawstwo wynikające z dostatku i możliwości, jakich przeciętni mieszkańcy nie mieli. Program przedstawiał codzienność zapomnianej plantacji leżącej mniej więcej na obszarze, jaki Pacyfik dzielił niegdyś z Australią. Dziś, zamiast wielkiego kontynentu, pozostało kilkadziesiąt mocno wypiętrzonych wysp leżących tak daleko od cywilizacyjnych centrów lądowych, że niemal zapomnianych. Właśnie tam naukowcy odkryli dziko żyjącą kolonię ludzi rządzących się własnymi prawami. Własnymi! O zgrozo – film przedstawiał rzecz bez precedensu w świecie – ludzie korzystali z dawno zakazanych samochodów! A przecież kodeks narzucał restrykcje tak dotkliwe, że żadna istota nie śmiała nawet pomyśleć o podobnym wykroczeniu. Samochody uznane zostały za narzędzia zbyt lekceważąco traktujące życie, by dopuścić do korzystania z nich. Ba! Zakazano nawet remontów dróg, posuwając się zgoła do ich celowej dewastacji i przywracania naturalnego porządku rzeczy. Podróżowanie zostało ograniczone do pieszych wędrówek, co miało również subtelne podteksty natury politycznej. Utrudniało bezpośrednie kontakty sprowadzając wizyty do absolutnego minimum. Życie skupiało się w centrach cywilizacyjnych łatwych do kontrolowania i monitorowania, spowalniając podstępną działalność ewentualnych ugrupowań podziemnych.

Starzec musiał wyjść, przewietrzyć głowę. W jego wieku silne emocje mogły się źle skończyć. Życie kontrolera na ludzkiej farmie dostarczyło wielu stresujących sytuacji i teraz, na zasłużonej emeryturze musiał zadbać o wewnętrzny spokój. Szczególnie, że mieszkał sam. Od czasu do czasu odwiedzały go wnuki, którym opowiadał historie, albo snuł wspomnienia z własnego życia. Wnuki uwielbiały legendy i starożytne historie. O samochodach też im opowiadał i o ludziach, jacy byli, zanim ogólnoświatowa wojna nuklearna w XXI-wieku nie postawiła na głowie porządku rzeczy. Nie do uwierzenia, że ci ludzie śmiesznie chodzący na patykowatych, za chudych nogach potrafili zawojować świat i rządzić nim niepodzielnie przez tysiące lat. Chwytne dłonie i zdolność do abstrakcyjnego myślenia dawały im kolosalną przewagę nad resztą świata zwierzęcego. Aż żal było patrzeć, jak bardzo cofnęli się w rozwoju pod wpływem powojennego szoku i mutacji. Czasami zabierał wnuki na wycieczki, pokazując faktorię, na której hodowano ludzi, a on przez wiele lat sprawował codzienny nadzór. Nie każdy dziadek mógł pokazać maluchom ludzi i w szczegółach omówić procesy hodowlane. Sam był jednym z ostatnich, którzy nie tylko ślęczeli przed monitorami, lecz wybierali się na wielodniowe inspekcje w teren. Ślady prób zamachu nosił na skorupie, jak medale za odwagę i był z nich dumny, a zachwyt w oczach wnuków wynagradzał mu reumatyczne bóle budzące się czasem na dnie starych ran. Za oddaną służbę na plantacji otrzymał akt własności służbowego dotąd domku na skraju oceanu, dzięki czemu starość mógł spędzać w środowisku do jakiego przywykł.

Wojna… O niej wnuki chciały wiedzieć najwięcej. To była apokalipsa. Świat wybuchł. Oszalał. Ziemia uniosła się i zatonęła w słonych wodach. Gdzieniegdzie tylko wzbudzony erupcjami ruch górotworu wypiętrzył enklawy pozwalając przetrwać nielicznym ludziom. Trzydzieści procent lądów stopniało do raptem trzech, rozrzuconych po bezkresie błękitu, a zgon półprzewodników sprawił, że wyspy nie miały łączności. Impuls elektromagnetyczny cofnął świat w czasy analogowe. Fale uderzeniowe rozniosły w pył drobne życie i zdeformowały naturę. Wszystkiego trzeba było uczyć się od nowa. Choroba popromienna, jak śmierć z opóźnionym zapłonem, schylała się po liche życie i zbierała żniwo tak liczne, że padlinożercom przeciążone brzuchy ciągnęły się po ziemi. Szczęściem dla ślimaków – ludzie spontanicznie i z niewiarygodnym zapałem rozmnażali się pomimo nieustannej grozy. Po wojnie ludzkość już się nie podniosła. Jednostki pozbawione opieki socjalnej, wsparcia nauki i maszyn degenerowały, traciły pewność siebie i stawały się bezradne.

Jakby dla zachowania status quo, na dnie mórz sytuacja zmieniła się na plus, z wielką korzyścią dla nowych gospodarzy ziemskich - ślimaków z rodziny charonia tritonis, zwanych ówcześnie przez ludzkość trąbkami trytona, osiągających rozmiar maksymalny na poziomie sześćdziesięciu centymetrów. Do dzisiaj nie udało się zdobyć dowodów, w jaki sposób morska woda spolaryzowała impulsy i przemodelowała siły uderzeniowe tak, że w wyniku działań wojennych doszło do radykalnej przemiany kompletnie niezgodnej z teorią ewolucji. Ślimaki błyskawicznie uzyskały samoświadomość, inteligencję, oraz rozmiary przewyższające gabaryty ludzkie. Chłód oceanów i przyrost masy sprawił, że zapotrzebowanie organizmów na energię wzrosło do tego stopnia, że trytony musiały radykalnie zmienić dietę, kierując zainteresowanie w stronę produktów wysokobiałkowych. Jako polifagi wykorzystały uniwersalność apetytu i rozpoczęły rabunkową gospodarkę w obrębie głębin, doprowadzając w stosunkowo krótkim czasie do znacznego zubożenia zasobów. Niestabilne czasy charakteryzowało szabrownictwo, a wewnętrzne wojny w obrębie gatunku nie miały końca. Przed zmasowanym głodem hord ślimaczych podwodne życie nie zdołało się obronić i oceany zaczęły ziać pustką porównywalną do wcześniejszego ubóstwa życia pustynnego.

To wtedy triumwirat wybitnych, ślimaczych mózgów utworzył globalny rząd i wprowadził jednolity kodeks, narzucony siłą przez fanatycznych pretorian niezachwianie wierzących w idee w swoich guru. Wojny wewnątrzgatunkowe trwały całymi latami, jednak grupki oportunistów działających po amatorsku pretorianie roznosili w pył, konsekwentnie doskonaląc sztukę wojenną. Kiedy nastał pokój, ludzkość stała się siłą roboczą i paszą, którą hodowano w wolno wybiegowych faktoriach rozmieszczonych na stałym lądzie, gdyż jednostki ludzkie bardzo źle znosiły długotrwały kontakt ze słoną wodą, a oddychanie powietrzem rozpuszczonym w wodzie przekraczało ich możliwości adaptacyjne. Topili się jeden za drugim nie potrafiąc nauczyć się prostej przecież sztuki. Musieli przegrać – stać się żywicielami i zgodzić się na układ antagonistycznego współżycia z nowymi władcami świata. Ślimaki chętnie posilały się krwią osobników, pozostawiając je przy życiu, by po regeneracji mogły dalej służyć pracą. Niepokornych jednak zabijały, by spożytkować całe ciało na użytek rasy władców. Zapasy samorzutnie odnawialne sprawiły, że ślimaki uzyskały stały dostęp do diety tak bogatej w kalorie, że mogły bez przeszkód rozwijać potrzeby wyższego rzędu. Tymczasem ludzkość chyliła się ku ostatecznemu upadkowi. Gdyby nie ślimacze zainteresowanie gatunkiem ludzkim zapewne szybko doszłoby do wymarcia gatunku, tak, jak spotkało to wiele innych, które nie udźwignęły drastycznych zmian środowiska. Ślimakom adaptacja zabrała parę wieków, poświęconych barbarzyńskim podbojom i walkom o zaspokojenie pierwotnych potrzeb.

Dlatego kompletnie zapomniana plantacja wzbudziła gniew starca. On uczył się historii i doskonale pamiętał - wielki głód, walkę o przetrwanie, polowania zabierające większość czasu i nie pozwalające Trąbkom Trytona na rozwój i rozrywki. Dziś, siedząc wygodnie przed telewizorem słuchał z rosnącym gniewem o beztrosce własnego rządu. Wyszedł, bo spacer go uspokajał i pozwalał myślom na większą swobodę. Poruszał się mierzonym krokiem strażnika, kolebiąc się na boki powoli i bez gorączkowych ruchów. Szedł, jakby znów wybierał się do pracy, na patrol, podczas którego nie mogło wydarzyć się nic, czemu nie byłby w stanie zaradzić. Wiatr świstał coś wesołego i gładził muszlę chłodząc emocje.

- Wnuki! – Mruknął w końcu pogodzony z ignorancją władzy. – Za tydzień znów się pojawią, bo akurat będą moje urodziny. Trzeba myśleć o nich, pal sześć zapomniane plantacje. Czas zaplanować wyrafinowane menu. Młodzież byle czego nie zechce. Może tatar ze świeżej wątróbki? Z koperkiem i duszonymi brzoskwiniami? Dzieciaki uwielbiają soczyste mięso pełne słodkiej krwi. A na owoce zawsze mają nieposkromiony apetyt. Zajrzę na farmę, może uda się po starej znajomości załatwić trochę młodziutkiej wątróbki. Może nawet móżdżek?

4 komentarze:

  1. Witaj, Oko.

    "Prawo rozwoju nie może być złe albo dobre, istnieje poza moralnością."
    ("Ślimak na zboczu")

    Przynajmniej według braci Strugackich:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję. przymierzałem się do tej lektury, jednak ominęła mnie, pomimo bardzo frapującego tytułu.

      Usuń
    2. Lubię prozę Strugackich.
      Zaczęłam od "Strany bagrowych tucz" ("Kraina purpurowych obłoków"), trochę nietypowo, bo większość zaczyna od powieści "Piknik na oboczinie" ("Piknik na skraju drogi"), pewnie trochę ze względu na bum z "Metrem" D. Głuchowskiego:)
      "Ulitka na skłonie" ("Ślimak na zboczu") jest dość specyficzna, nawet jak na tych autorów:)
      A moją ulubioną pozycją jest "Trudno byt' bogom" ("Trudno być bogiem").
      Najpierw czytałam wszystko w oryginale, bo tylko do takiego wariantu miałam dostęp. Potem w tłumaczeniu, i muszę powiedzieć, że powieści nie odbiegają jakoś drastycznie od rosyjskojęzycznej wersji.

      Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. dziękuję za polecenie - Strugackich zapamiętam i poszukam

      Usuń