Czas kobiet, dla których 3D to absolutne minimum, jakie chętnie wzbogaciłyby o dodatkowe wymiary. Pomiędzy pięknie wypukłymi paniami trafiają się dwie, które bez udziału świadomości umieszczam rodowodowo w Peru. Oczywiście znam się na tym, jak nikt na świecie, ale uzurpuję po cichu i nie afiszując się, więc w chwili kreślenia tych słów obie zapewne piszą listy do rodziny na płaskowyżu Nazca. Wcześniej, nim wyjechały do tutaj, hodowały swoje pośladki we wnętrzach kul. Bardzo dużych kul. Wyszło im perfekcyjnie i zachwycająco.
Chwilę później dostrzegam młodą kobietę idącą z takim wdziękiem, że świat wstrzymał oddech i zatracił się w mgłach westchnień. Moich westchnień, a pani oddalała się uwolniona od tłumu, który jak zwykle kłębił się w okolicach dworca. Na dworcu uśmiecham się do pani, która czeka na coś/kogoś z dużym biało-czarnym psem i zerkając na rozkład jazdy tańczy, ustami modelując bezgłośne słowa. Na osiedlu pojawia się orkiestra wędrowna i zachęca do udziału w kiermaszu i tym podobnych osiedlowych atrakcjach. Choć nieco kiczowato, to przecież okna i balkony wypełniają się ludźmi bijącymi brawo.
Orkiestry u nas nie było, ale grajkowie pojedynczo zdarzali się, niektórzy mocno fałszowali...
OdpowiedzUsuń