piątek, 13 czerwca 2025

Rzekoma rzekotka rzekła rzece rzecz rzeczywistą.

 

    Słońce cierpliwie wgryza mi się w zewnętrzny kącik oka. Kobiety o farbowanych głowach zamykają oczy, albo usiłują patrzeć w przeciwną stronę. Mijamy paru czekających na lepszy kurs „pomazańców” o ciałach uświnionych bez gustu i ułamaną gałąź czereśni, niedokładnie ogryzioną, bo wciąż na niej wiszą owoce. Szpaki czyszczą świeżo skoszony trawnik z ofiar spalinowej kosy. Różowy balonik kurczowo uczepiony siatki budowlanej i emerytowany Rumcajs na inwalidzkim wózku, klomby napęczniałe różem róż i jezdnie gładsze od chodników, a pośród tego galimatiasu zdarzeń bez znaczenia, kobiety o szerokich biodrach, do których mam atawistyczną słabość.


    W tramwaju pierwsze browarki studzą zapał budowlany, ale wiadomo, na powitanie dnia trzeba. Na rozłożystych jałowcach rozłożyła się rosa rozdrobniona na niewielkie krople świecące lepiej od gwiazd, czy brylantów. Na światłach wykazuję się najkrótszym czasem reakcji i jako pierwszy dopadam wirażu, wychodząc na czoło stawki. Beztroska pani z odbezpieczonym pitbulem fantazyjnie ulokowanym na końcu dwumetrowej smyczy snuje się po dostępnej szerokości nawilżając wszystko, co pod nogę trafi. Pani, najwyraźniej dumna ze swego pupila nie sili się, by powstrzymać swoje magnum 44, a we mnie budzi się obawa, że gdyby ów stwór cokolwiek zechciał, nie dałaby rady odwieść go od zamiaru.


    Dwie panie debatują nad niezbyt atrakcyjną potrawą i usiłują zrobić jej fotkę, która ten stan poprawi. Drobne dziewczęta z biustami zasługującymi na bardziej okazałe ciała okazują się być serdeczne, ustępując miejsca starszej pani, przesuwającej się po wnętrzu tramwaju z mozołem. Przyglądam się życzliwości nieco staranniej i dostrzegam, że kompletnie wolna jest od czerni, tatuaży, a nawet biżuterii. Stojąca na światłach okazała kobieta oburącz sprawdza biust, po czym z niepokojem przesuwa dłonie na brzuch, jakby sprawdzała, czy ten nicpoń nie uszczknął tego, czego biustowi zabrakło – jeśli tak było faktycznie, to nicpoń szczególnie głodny raczej nie był, sądząc po „resztkach”. Ciężarna wędruje ze wzrokiem wbitym w monitor, a choć idzie ze mną na czołówkę nie mam siły zwrócić jej uwagę. Młoda pani w białej spódniczce i brązowych kozakach skłania mnie ku lekko złośliwej kwestii – jak zatańczyłaby Jezioro Łabędzie?


    Mnogość bladych ud, uzasadniona długą zimą przypomina mi, że sezon na siniaczki właśnie się zaczyna i warto zerkać. Więc zerkam, na razie bez sukcesów. Może to i lepiej?

6 komentarzy:

  1. Kozaki do spódnicy... O, tempora... o, mores...!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a spódniczka tiulowa, wielowarstwowa - jak do baletu.

      Usuń
    2. Święty Hieronimie, poratuj mnie w tej godzinie!

      Usuń
    3. nie znam żadnego Hieronima.

      Usuń
  2. Zerkam, zerkam, a tam świat, który się potyka o własne sznurówki. Rumcajs z balonikiem, rosa lepsza niż brylanty, a pitbul jakby żywcem z Tarantino. I tylko ja z tym sentymentem do bioder, co nie przystoi, ale trwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. codzienny koloryt. on tam jest nawet wtedy, kiedy nikt nie patrzy.

      Usuń