piątek, 21 maja 2021

Leniwym krokiem.

 

Młoda pani o oczach jak szklane guziki patrzy przeze mnie na trawy kołyszące się za moimi plecami. Skryta pod obszernym kapturem, z nogami na pedałach zdawała się koncentrować na czymś tak bardzo, że nie dostrzegała rzeczywistości. W zaroślach ptaki uwodzą się wzajemnie, skryty w chwastach nieużytków bażant zawodzi rozpaczliwą samotność. Sroki smętnie siedząc na dachach debatują – widziały w wielu domach kolorowe telewizory i nie potrafią zrozumieć, czemu one wciąż są czarno-białe. Niebo, jak skisłe mleko. Tłoczy się, przewala, kłębi. Naciska. Nie wchodzę między domki jednorodzinne, żeby nie odbezpieczyć podwórzowych psów, czekających tylko pretekstu, by dać światu świadectwo czujności. Chodzę, choć donikąd idę. Nigdzie się spóźnić nie mogę, ani też zabłądzić. Kiedy celu nie ma – ograniczenia zdają się być iluzją. Jest cisza. Duże kawałki ciszy, pokrojone nierówno, niczym tort cięty niewprawną rączką. Samolot spieszy się, najwyraźniej gdzieś zasiedział się i teraz nadrabia. Z tego pędu skrzydła mu cofnęło. Jeśli jeszcze przyspieszy, gotów je zgubić, zostawić za sobą, bo wyraźnie nie nadążają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz