poniedziałek, 24 maja 2021

Więzień.

 

Zamknęli. Na klucz.

 

Zamknęli i rzucili klątwę, żebym nigdy więcej… Nieba sięgające ściany, ręcznie kute kraty i solidna, dębowa brama, której nie nadgryzą pojedyncze stulecia. Wysoko zawieszone, drobne okienka trwały wiekuiście niewzruszone.

 

Niepewnie rozglądałem się, dreptałem wokół. Granit murszeje jeszcze wolniej, niż dębowe ościeże… Rzucałem obelgi, od których ciemniało niebo. Żebrałem w nadziei, że szczera skrucha otworzy przejście.

 

Rezygnacja nadeszła bez uprzedzenia. Schwytała duszę, bez litości pokazując twardy wzrok strażników.

 

Kiedy skończyły mi się łzy… Odwróciłem się plecami do prześladowców i poszedłem precz. Tak, jak chcieli. Zostawiłem wszystko po wewnętrznej stronie muru i ruszyłem ze zwieszonymi ramionami. Sam. Ku horyzontowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz