piątek, 14 maja 2021

Niespełnienie.

 

Siedziała na podłodze oparta o ścianę, czując jak biustonosz dławi jej oddech. Szarpnęła białą, służbową bluzkę, aż guziki prysnęły na boki, a potem zdejmowała uprząż z zawziętością w oczach i rzuciła na oślep, wciąż ciepły od jej ciała. Kiedy bielizna na oparciu krzesła zaczęła się kołysać wzorem wisielca pod rozstajnym drzewem – znów przygasła. Papieros był zbyt krótki dla dużych myśli więc zgasiła go i sięgnęła po kolejnego.

 

- To jakiś absurd – pomyślała szamocząc się z zapalniczką – Po co gasiłam, skoro mogłam wykorzystać okurek do przypalenia drugiego? A! podobno nie godzi się, tak jak nie godzi się przypalać od świeczki, bo wtedy ginie jakiś marynarz. W dupie mam jakiegoś marynarza! Mną też nikt się nie przejmuje.

 

Wstała i niepewnym krokiem podeszła do kredensu, wyjmując świecę, którą odpaliła i kapiąc gorącym woskiem w popielniczkę, wkleiła ją pośród niedopałków. Teraz może siedzieć w nieskończoność, dopóki nie opróżni paczki.

 

- Masz draniu! – mściwie pomyślała, z premedytacją odpalając kolejnego papierosa od świecy.- Zobacz jak boli!

 

Piersi ścierpły jej od przeciągu, ale nie miała zamiaru wstawać, by zamknąć okno. Resztki rozsądku mówiły jej, że smród papierosów wgryzie się we wszystko i trzeba będzie miesięcy, żeby zapach przestał dokuczać. Lepiej niech wypływa nadmiar dając szansę by tynki i firany wchłonęły mniej.

 

- W zasadzie, to powinnam się upić, ale po alkoholu czuję się taka brzydka, na dodatek nie potrafię powstrzymać torsji i nikt przy zdrowych zmysłach drugi raz nie zaproponuje mi drinka. Pierwszy raz zawsze jest niezapomniany!

 

Starała się. Naprawdę. Trudno uwierzyć, żeby ona – dziewczyna ze wsi, chowana w cieniu ojcowskiego pasa ośmieliła się na zaczepianie mężczyzn.. Ale ci, w miastach, to jacyś tacy niewydarzeni, jakby pozbawieni instynktów. A jej kalendarz zliczał miesiączki z regularnością metronomu, aż płakała w poduszkę, używając słów, które jej ojciec mówił wyłącznie wracając z biesiady w knajpie. Nawet wtedy rumieniła się na myśl, że nawet nie do końca wie, jak bardzo są wulgarne.

 

Piersi bolały ją od nieużywania. Nikt ich nie dotykał, nie ssał, nie karmił się jej ciałem. Trzydzieści siedem lat bezproduktywnego zwisania spod obojczyków. Gówno prawda, że przecież nie zwisały, nim skończyła podstawówkę. One już wtedy tam były, tylko nikt poza nią o tym nie wiedział! Daremny trud. Pragnęła nimi wykarmić choć trójkę piskląt. I gotowa była na wiele, żeby tylko się udało. Ale nie za wszelką cenę. O nie! Miastowi chowani w bezstresowym klimacie, jedynacy rozpieszczeni, rozwydrzeni i majętni – zachowywali się niczym głodne świnie rzucając się na ochłapy nawet, byle spełnić kaprysy, a potem porzucali wykorzystane panienki, szukając świeżych trofeów. Nie chciała być łupem. A dzieci MUSZĄ mieć ojca. Nie złotą kartę kredytową, nie rozpłodowca ze szlachetnej stajni. Ojca!

 

Dłonie powędrowały jej ku piersiom. Nie miała świadomości, jak często sięga po nie, ale wystarczyło, że ktoś powiedział „niemowlę”, a już jej ręce szukały sutków. Udawała, choć nie nauczyła się ukrywać wstydu. Dotykała własnego ciała i palcami imitowała ideę karmienia. Nie miała doświadczenia, za to miała trzydzieści siedem lat i głowę pełną niespełnień, wyobrażeń i nadziei.

 

A dzisiaj, ten blondyn…

 

Zdawał się być normalny. A może nawet nieprzeciętny. Zauważał detale, potrafił cofnąć się o krok, żeby nie przeszkadzać. Był inny. Delikatny, nieśmiały. Niemal widziała, jak się jąka, chociaż słowa w jego ustach brzmiały okrągło, gładko i wolne były od arogancji. Przez rok cierpiała, nosząc zawilgłą bieliznę, bo szarpał zmysły kompletnie nie mając świadomości. Z nim… trójka, to absolutne minimum. Wymyśliła już imiona dla piątki… no dobrze – dla siedmioro dzieci, a on jakoś nie zauważał…

 

- Faceci są tępi! – tak pomyślała, bo przecież dla niego ubierała się odważniej, niż chciała. Patrzyła na koleżanki z pracy i pod ich wpływem łamała kolejne granice dobrego wychowania. A dziś…

 

Dziś, jej ciało przejęło kontrolę nad umysłem. Nie wytrzymało jej ślamazarnych kroczków i postarało się złamać samczą obojętność. Pewnie to było złudzenie, jednak czuła zapach własnego ciała, pożądającego, pragnącego i wolnego od tabu. Gotowa była popełnić każdy grzech, byle nie przedłużać niepewności. Zagryzła wargę, aż zbielała, wbiła paznokcie we własne dłonie, ale wstała, gdy poszedł z kubkiem po kawę z firmowego ekspresu. Jeśli on nie ma odwagi, to ona mu pomoże. Otworzy się, jak nenufar zanurzony w ciekawość słońca.

 

Podeszła, czując, jak z każdym krokiem miękną jej kości, jak kolana stają się gumowe, a tenisówki wypełniają się betonem. Każdy krok był ofiarą. Dlatego te wargi, zęby i paznokcie. Nikt w biurze nie domyślał się ile kosztuje ją każdy krok. On? Nie miał szans. Nauczyła się maskować uczucia i czyniła to bezwiednie. Jedynie wstyd potrafił wymknąć się spod kontroli. Ale dziś zamierzała rozebrać się z masek i pozorów, byle ośmielić go.

 

- Czy naprawdę była tak brzydka, że nikt jej nie zauważa? Czy może to właśnie maski pruderii uczyniły ją niewidzialną. Matka… Ona mogła dać jej więcej śmiałości. Ojciec? Też mógł odpuścić, zamiast karać za każde śmielsze spojrzenie, czy słowo.

 

A przecież podeszła i papierowym, suchym głosem zaproponowała mu siebie. Całą, bez jakichkolwiek ograniczeń. Nawet tych, które wykraczały poza jej szczątkową wiedzę na temat damsko-męskich. Czuła na pośladkach szrapnel pasa ojcowskiego, ale zdołała powiedzieć wystarczająco dużo, żeby ośmielić każdego. Nawet tak subtelnego, jak facet pozbawiony fantazji, albo inicjatywy. Rzeczowo i bez ozdobników zaproponowała mu siebie, własną przyszłość „na zawsze” – dopiero teraz uświadomiła sobie, że oświadczyła się jemu! Tylko nie klęknęła przed nim, choć miękkie kolana zdawały się marzyc o tym, żeby sięgnąć biurowej wykładziny.

 

Nie klęknęła, bo jego oczy rosły z każdym jej słowem, wypełniane przez wszystko, poza wzajemnością.

 

- Wiesz? – jąkał się, gdy skończyła, a on próbował odpowiedzieć – Nikomu nie mówiłem, ale ja…

 

Uciekła, słysząc wyznanie. Myślała, że pękną jej piersi, że klatka żeber nie powstrzyma puchnącego serca, które rozerwie ją na strzępy. Wybiegła z biura, nie czekając końca zmiany. Uciekła, wyłączając telefon. Zapomniała o samochodzie czekającym w zaciszu podziemnego parkingu i biegła wyrzucając z siebie pojedyncze słowa, którym daleko było do perfekcji.

 

On… równie skrycie kochał, ale nie ją, lecz jej kolegę, siedzącego biurko obok. I też chciał mieć dzieci – z nim… Jej zaproponował by została ich surogatką…

 

Zmięła pustą paczkę, ogarek świecy zwabił zmierzch. Piersi stały się zimne, marmurowe.

 

- Może jednak warto sięgnąć po kieliszek i pozbyć się frustracji?

2 komentarze: