poniedziałek, 30 maja 2022

Paluchem w prozę.

 

Róża zaróżowiona z wysiłku wspinała się wytrwale na młodą sosnę, tuż obok dyskretnie wypełniającej klomb smagliczki, snującej się gremialnie przy samej ziemi. Pod przykryciem wiaty przystanku, dorodna kobieta dźwigała na ramieniu okazały krzak trzmieliny w szmacianej torbie. Inne - spochmurniały, razem z firmamentem. Nie było słychać radości w porannych gawędach wplecionych w rozkoszny gwar otulonych łaską innowierców. Tramwaj czmychnął z podkulonym ogonem na widok dziewczęcia z odbezpieczonym smartfonem i mordem w oczach. Wolę nie wiedzieć, dokąd doprowadzi ją GPS. Krawężniki ukurzone opadłym kwieciem grochodrzewu. Tylko deszczu patrzeć, by schnący bezpańsko aromat przeistoczył się w żółtą pianę szumu spowijającego wirem kipiącą naturę. Jakieś psy przekomarzają się ze sobą, albo udowadniają przewagi nie bacząc na wysiłki posiadaczy naprężających bicepsy, by uniemożliwić zwarcie. Chińskie dzwonki klekocą na balkonie bambusowym basem, kanarek w okowach kagańca milczy zniesmaczony niskim ciśnieniem, w gęstwinie łóz wierzbowych kotłuje się zamotane, pierzaste życie. Uśmiecham się do wspomnień nieodległych, kiedy spacerujący oceanem traw tłuściutki jeż układał się na boku i czochrał futrzasty brzuszek z satysfakcją niemal namacalną. Niechybnie obżarł się do nieprzytomności frykasami, jakie tylko wiosna potrafi wyczarować spod ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz